“Kiedy dzieci mają bezpośredni kontakt z przyrodą, wtedy wychodzi z nich cała ich siła. Nawet te poniżej drugiego roku życia, jeśli są dobrze odżywione i o silnej budowie ciała mogą przejść kilometry. Strome i długie stoki w słońcu mogą być pokonane przez nieznające zmęczenia nóżki,” pisała Maria Montessori. Dziś dwie krótkie montessoriańskie historie.
Historia pierwsza. Pewnego razu Maria Montessori poznała młodą parę, która miała dwuletnie dziecko. Zarówno mama jak i tata chcieli iść na odległą plażę i postanowili nieść maluszka na rękach. Ale był to dla nich zbyt duży wysiłek i postawili dziecko na ziemi. Okazało się, że mały człowiek z wielką przyjemnością sam pokonał całą trasę. Pokonywał ją też w pozostałe dni. Oczywiście, dojście do celu trwało o wiele dłużej niż gdyby dziecko było niesione. Rodzice ci poświęcili się, idąc o wiele wolniej. Zatrzymywali się wtedy, gdy dziecko się zatrzymywało, by zerwać malutki kwiatek, obejrzeć szyszkę, rozejrzeć się UWAŻNIE dookoła, zastanowić się nad szumem i dotykiem wiatru w policzek. W pewnym momencie dziecko usiadło na dłuższą chwilę, by w skupieniu przyglądnąć się pasącemu się osiołkowi. Na podziw i koncentrację uwagi też trzeba mieć czas. Zamiast nieść dziecko na rękach, rodzice rozwiązali problem, PODĄŻAJĄC ZA NIM.
Druga historia. Pewien sześcioletni chłopiec zniknął na kilka godzin. Przez cały czas chodził po pobliskim wzgórzu. Myślał, że gdy dojdzie na szczyt, zobaczy świat po drugiej stronie. I pomimo dużego wysiłku fizycznego, wcale nie był zmęczony. Był jedynie zawiedziony, że nie znalazł tego, czego szukał.
Wniosek, nad którym nie sposób ot tak przejść do porządku dziennego: dzieci kochają przyrodę i organicznie jej potrzebują. Pozwólmy na to, by bezpośredni kontakt z przyrodą sprawił, że “wyjdzie z nich cała ich siła.” Dajmy im się poprowadzić i obserwujmy, obserwujmy, obserwujmy…