W przedszkolach i szkołach Montessori dzieci maja opcję rozłożenia swojej pracy na dywaniku, na podłodze. Dziś wpis o tym, skąd to się wzięło i czemu służy.
Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego dzieci do pewnego wieku tak bardzo lubią czytać, rysować, itd, leżąc na brzuchu na podłodze? Bo ja nie. Ale Maria Montessori tak. I gdy zetknęła się z tym powszechnym zjawiskiem, zaczęła się nad nim zastanawiać i naukowo je rozpracowywać. I w ten sposób doszła do wniosku, że nie chodzi tu o brak dyscypliny, by wysiedzieć w ławce, tylko o rozwój fizyczny i wzrost dziecka. Wysunęła więc, jak to Montessori, argument naukowy i od razu przeszła do działania. Postulowała, by w przedszkolach i szkołach to dzieci mogły decydować o tym, jaką przybrać pozycję. Niekoniecznie siedzącą. I tak pojawiły się w klasie Montessori słynne dywaniki, które dzieci rozkładają na podłodze i na nich rozkładają swoje pomoce/materiały. Zapobiega to skoliozie tak powszechnej u załawkowanych dzieci. Napisałam kiedyś, że metoda Montessori to jedyna, całkowicie naukowa metoda pedagogiczna, w całości wychodząca z pozycji obserwacji dziecka. Historia montessoriańskiego dywanika to jedna z wielu historii, która potwierdza to stwierdzenie.
Z dzienniczka Marii Montessori: “Coraz bardziej zastanawia mnie fakt, że dzieci między trzecim a piątym rokiem życia, gdy chcą odpocząć, wyciągają się na brzuchu na podłodze, podnosząc nogi od kolan w górę i często podnoszą plecy, podpierając się przy tym na łokciach. Szukają innych form wypoczynku niż siedzenie na krześle. Starsze dzieci również kochają przebywać na podłodze, podpierając się na całej długości skrzyżowanych lub wyprostowanych nóg. Ciekawe, że dzieci o krótkich nogach muszą włożyć o wiele więcej wysiłku w utrzymanie równowagi. Chodzenie sprawia im więcej trudności, więc częściej biegają. Z tym ruchem u dzieci to w ogóle jest dość ciekawie. Małe dziecko ma tak nieskoordynowane ruchy jak człowiek chory na pląsawicę. Trzylatek porusza się bezustannie. Biega, dotyka wszystkiego, często upada. A dziecko już 9-letnie chodzi i porusza się bez tej potrzeby kładzenia się na podłodze. Zmiany te nie mają nic wspólnego z wychowaniem. Związane są ze wzrostem dziecka i wyrównywaniem proporcji ciała, pomiędzy długością tułowia a długością nóg. U noworodka nogi stanowią 32 proc. sylwetki, podczas gdy u człowieka dorosłego długość klatki piersiowej i długość nóg jest prawie taka sama. U trzylatka nogi stanowią 38 proc jego wysokości, a u siedmiolatka już 57 proc. jego całej sylwetki. Jest to dla nas niezmiernie ważna informacja. Aby wspomóc dziecko w jego rozwoju, powinniśmy uwzględnić to, że dzieci mają inne potrzeby ruchowe niż my, dorośli. Dlatego posadzenie siedmiolatka na kilka godzin w ławce jest nieporozumieniem. Jest on w stanie posiedzieć chwilkę przy stoliku, ale niezbyt długo. Ze względu na proporcje swojego ciała będzie on dążył do tego, by spędzać czas na podłodze. Zapobiega to skoliozie, tak powszechnej u dzieci w szkołach.
Skoro tak jest i skoro naszym zadaniem jest podążać za dzieckiem, dlaczego nie pozwolić mu pracować, bawić i uczyć się na podłodze? W naszych przedszkolach i szkołach udostępniliśmy dzieciom zwinięte w rulonik dywaniki. Dzieci, które nie chcą siedzieć w czasie zajęć przy stoliku, mogą wziąć sobie dywanik, rozwinąć go na podłodze i zacząć na nim pracować. To nie dorosły decyduje o pozycjach, jakie dziecko przybiera przy pracy. Ono samo instynktownie wie, czego potrzebuje i w naszej metodzie może spokojnie podążać za swymi naturalnymi potrzebami.
Są tacy, którzy traktują ten pomysł jako dziwactwo, albo jako nic nie znaczący znak firmowy mojej metody, niemający uzasadnienia w sposobie funkcjonowania dziecka. Nic bardziej mylnego. Argumenty biologiczne podałam wyżej. Pomyślmy: dziecko ma potrzebę ciągłego ruchu i nie może się jej oprzeć. “Ola, czy Ty nie umiesz chodzić normalnie, tylko musisz biegać?” wyrwie się nam czasami. Ta potrzeba ciągłego ruchu zanika z czasem pod wpływem środowiska, w którym żyje dziecko. Tworzy ono mechanizmy, które ograniczają jego ruch wbrew jego potrzebom. Dziecko uczy się tłumić naturalną potrzebę ruchu. My powiedzieliśmy temu NIE! i przemyciliśmy wychowanie fizyczne do życia dzieci w klasie szkolnej. U nas dzieci mają swobodę ruchu. Przemieszczają się po sali, same wybierają, gdzie i w jaki sposób będą się uczyć, czy przy stoliku, czy na dywaniku, odkładają pomoce na półki po skończonej pracy. Poza tym dzieci uczestniczą w codziennych zajęciach praktycznego życia. Same nakrywają do stołu, sprzątają po posiłkach, zamiatają, myją naczynia, przygotowują przekąski, którymi częstują inne dzieci. Uczą się wtedy skupienia, uważności, kontroli ruchów, precyzji, koordynacji ruchowej, zachowań społecznych, kulturalnego zachowania. NASZA METODA TRAKTUJE WYCHOWANIE RUCHOWE I WYCHOWANE UMYSŁOWE DZIECKA JAKO NIEROZERWALNĄ CAŁOŚĆ. Bo przecież mózg kocha ruch.
W zwykłych szkołach też jest gimnastyka i zajęcia ruchowe, często nawet na sali gimnastycznej. Polega ona na wykonywaniu ruchów zaleconych uczniom przez nauczyciela. Dzieci unieruchomione w ławkach szkolnych potrzebują ruchu. Gimnastyka ta jest im więc bardzo potrzebna. Ale, czy to nie paradoks, że nauczyciel najpierw wyrządza szkodę dzieciom, każąc im siedzieć nieruchomo, a potem ordynuje biernym, zdyscyplinowanym dzieciom środki naprawcze? Czyli taka gimnastyka to jedynie reakcja na niewłaściwy tryb życia dziecka w szkole. U nas ruch jest naturalną częścią codziennego życia dziecka w szkole.”
P.S. Maria Montessori nie pisała dzienniczka. Powyższy wpis jest więc fikcyjny, choć w całości oparty na tekstach źródłowych autorki. A propos skoliozy, w czasach Montessori skolioza miała się dobrze. W naszych czasach ma się tak samo dobrze, jeśli nie lepiej. Aż 90 proc. dzieci w Polsce ma wady postawy – wynika z danych Instytutu Matki i Dziecka.
Dzien dobry!
Mam pytanie – jakie wymiary ma dywanik?