Na początku zagadka: jaką najgorszą rzecz możemy zrobić naszym dzieciom w przekonaniu, że robimy dla nich coś najlepszego? Odpowiedź brzmi: obsługiwać je, nieść im zbędną pomoc, w imię źle pojętej miłości.
W roku 1912 Maria Montessori napisała: “Mamy zwyczaj usługiwać naszym dzieciom. Obsługujemy je, co jest niebezpieczne, gdyż zabija to ich spontaniczną, celową aktywność.”
Dziecko stworzone jest do rozwoju, czyli do działania. Jest CZŁOWIEKIEM w procesie kształtowania siebie. Jest małym człowiekiem, jeszcze niedojrzałym, ale za to z miliardami neuronów, które tylko czekają na właściwą stymulację, na doświadczenia, czyli DZIAŁANIE, by móc tworzyć pomiędzy sobą sieci połączeń. Dziecko kształtuje siebie “poprzez doświadczenia w środowisku.” Jest to JEGO praca. Nie nasza. Więcej na ten temat przeczytasz tu
Dr Montessori przestrzegała: “Nigdy nie pomagaj dziecku w zadaniu, co do którego CZUJE ono, że sobie z nim poradzi.” Kluczowy w tym sformułowaniu jest czasownik “CZUJE.” Zaufajmy dziecku. Ono aż rwie się do tego, by z każdą chwilą zdobywać nowe umiejętności, podbijać nowe obszary niezależności. Naszym zadaniem jest POMÓC mu w tym procesie, a nie wykonać go za niego. “Nasza metoda wychowawcza musi mieć na celu uwolnienie dziecka z tych więzów, które ograniczają jego SPONTANICZNĄ AKTYWNOŚĆ i poprowadzenie go po ścieżkach niezależności i samodzielności.” Po co?Bo “nie można być wolnym, jeśli nie jest się samodzielnym.” Czyli, aby dziecko stało się niezależne, musimy od samego początku być UWAŻNI i wyczuleni na wszelkie oznaki wolności osobistej małego CZŁOWIEKA i uszanować jego wzrastającą samodzielność. Nie wyręczajmy zatem dzieci w czynnościach i działaniach, które własnie próbują opanować lub które już opanowały.
Na przykład, gdy dziecko uczy się przewracać z pleców na brzuszek lub gdy uczy się siadać, czy chodzić, obserwujmy je. TYLKO i AŻ tyle. Nie przewracajmy dziecka na siłę. Nie sadzajmy dziecka, gdy nie jest jeszcze do tego gotowe; nie pomagajmy mu usiąść, pociągając go za ręce, nie wkładajmy go do chodzika. Gdy uczy się chodzić, nie prowadźmy go, trzymając za podniesione w górę rączki, bo nie jest to pozycja naturalna przy chodzeniu. Czy nam, którzy opanowaliśmy tę umiejętność wygodnie by było w takiej pozycji? Bynajmniej. To o ile trudniej musi być dziecku stawiającemu pierwsze kroki.
Dajmu dziecku czas na samodzielne próby i zmagania, na upadki i niepowodzenia. Ono i tak ma w sobie dążenie do perfekcji w opanowywaniu poszczególnych umiejętności i pracuje nad swoim rozwojem, stosując zasadę maksymalnego wysiłku. Patrząc na intensywność tego wysiłku, “aż serce nam się kroi” i wyrywa, żeby pomóc, wyręczyć malucha. Dlaczego? Bo patrzymy z perspektywy osoby dorosłej. Zapominamy o tym, że dziecko kocha wysiłek, dąży do niego za wszelką cenę. Wysiłek sprawia mu radość i satysfakcję. Jest maksymalny, do granic jego możliwości. Stąd tak częste drzemki potrzebne do regeneracji.
Gdy dziecko opanuje już jakąś umiejętność, nie ograniczajmy go, gdy chce ją doskonalić. Nie nośmy dziecka, gdy umie już chodzić. Gdy czeka aż raz za razem będziemy zapinać je w krzesełku w samochodzie tylko po to, by rozpinało paski, uzbrójmy się w cierpliwość. Oczywiście, jeśli sytuacja na to pozwala. Gdy dziecko podejmuje pierwsze próby samodzielnego jedzenia, czy picia, pozwólmy mu na nie. Będą one na początku, z naszego punktu widzenia, niedoskonałe. Nie raz dziecko pobrudzi się lub poleje. Ale, gdy DAMY MU CZAS, zaskakująco szybko opanuje te umiejętności. Sprawdź tu i tu. Gdy widzimy, że dziecko jest chętne, by przygotowywać sobie posiłek, pozwól mu na to. Przygotuj składniki, odpowiednie sztućce. Nie wyręczaj go.
Wykorzystaj fazę wrażliwą na porządek. Popatrz tu, jak 20-miesięczny chłopiec zamiata podłogę, a tu, jak dziecko w tym samym wieku robi porządek po pracy/zabawie z plasteliną.
Gdy widzisz u dziecka zainteresowanie samodzielnym ubieraniem się, pozwól mu na to i poprowadź go w tym. Większość z nas ma tendencję do tego, by usłużyć komuś. Z tym kojarzy nam się dobroć, uprzejmość, grzeczność, a nawet miłość. Tymczasem, obsługując nasze dzieci, ograniczamy je w ich niezależności, blokujemy ich rozwój, zarówno motoryczny jak i intelektualny i, co za tym idzie, rozwój w sferze emocjonalnej, społecznej i rozwój charakteru. Niechcąco, w imię źle pojęte miłości, wyrządzamy dziecku wiele szkód. Traktujemy małego człowieka, jakby był bezradny, naruszając jego ludzką GODNOŚĆ. “Sądzimy, że dzieci są podobne do szmacianych lalek, myjemy je, karmimy, tak samo, jak one czynią to z lalkami. A tymczasem naszą powinnością wobec nich jest pomoc w zdobywaniu nowych umiejętności. Matka, która karmi dziecko bez żadnego wysiłku, by nauczyć je posługiwania się łyżką, lub sama jedząc, nie zachęca go przynajmniej do tego, by patrzyło, jak ona to robi, nie jest dobrą matką. Ona obraża godność ludzką swojego dziecka, traktuje je jak lalkę, podczas gdy jest ono człowiekiem powierzonym jej opiece. Nauczenie dziecka jak jeść, myć, ubrać się jest pracą o wiele dłuższą i żmudniejszą od karmienia go czy ubieraniaPierwsza jest pracą wychowawcy, druga – łatwą i niższej kategorii, pracą służącego. W dodatku niebezpieczną, zamykającą drogi, kładącą przeszkody w życiu, które się rozwija i, oprócz natychmiastowych efektów, prowadzi do bardziej poważnych i odległych konsekwencji.” Faktycznie, ubierając, czy karmiąc dziecko, oszczędzamy sobie wiele czasu, bałaganu i wysiłku. Ale też okradamy je z wielu możliwości rozwoju.
Dziecko obsługiwane staje się bardziej zależne od dorosłego. Z czasem staje się jego niewolnikiem. Mięśnie dziecka ulegają osłabieniu z powodu braku aktywności. Umysł nie rozwija się tak, jakby mógł. Wyręczając dziecko, zaszczepiamy w nim lenistwo. Dziecko zaczyna gnuśnieć i nie chce robić rzeczy samodzielnie. Zamiast tego czeka na to, by być obsługiwane. Stąd już krok do życia w przekonaniu: “jeśli mnie kochasz, to musisz mnie obsłużyć.” Miłość zaczyna kojarzyć się z wyręczaniem i dochodzi do poważnej deformacji charakteru i osobowości. O niewykorzystanym potencjale dziecka już nie wspomnę. Dziecko musi zacząć radzić sobie z poczuciem bezsilności i zależności od innych. Rodzi to w nim frustrację, a w dalszej kolejności GNIEW, arogancję i impertynencję. Ma napady płaczu, agresji. Czasem wije się jak w konwulsjach.
Tak powstałych strat można już nie nadrobić: “Jeśli któregoś dnia, w przebłysku świadomości, ten, kto był obsługiwany, chciałby nagle stać się niezależnym, może się okazać, że jest to niemożliwe, gdyż nie ma już na to siły.”
Nie dziwi więc, że słowa, które skierowało kiedyś dziecko do Marii Montessori: “Pomóż mi zrobić to samodzielnie,” stały się fundamentem montessoriańskiej metody wychowawczej.
P.S. Zobaczcie, widoczna na zdjęciu pułapka układa się w kształt serca. Nie bez powodu.
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Marii Montessori “Odkrycie dziecka.”
No właśnie… Zgadzam się w pełni, ale mam problem z odkręceniem tego, co zepsułam. Moja niespełna ośmioletnia córka zachowuje się jak stary, zgnuśniały człowiek. Nie bardo umiem wydostać nas z tej pułapki.
Rzeczywistość nigdy nie była, nie jest i nie będzie idealna, a my jesteśmy ludźmi i WSZYSCY popełniamy błędy. Gdy się potkniemy, wstajemy z kolan, otrzepujemy kurz i idziemy do przodu. W życiu chodzi chyba właśnie o tę drogę…
Może warto poobserwować córkę i wychwycić, co ją interesuje i starać się dać jej jak najwięcej możliwości do rozwoju w tym kierunku. Na pewno warto też przyglądnąć się ilości czasu spędzanego przy komputerze. Może warto też pomyśleć o wspólnym spędzaniu czasu na zewnatrz, najlepiej na tzw. “łonie natury…”
Trudno doradzać, gdy się nie zna dokładnie sytuacji.
Na zmiany nigdy nie jest za późno! Może być bardziej pod górkę w pewnych kwestiach, ale zmiana jest możliwa! Trzymam kciuki i życzę powodzenia! Pozdrawiam serdecznie.
Bardzo ważna sprawa została w tykm arkykule poruszona! Myślę, że w naszych pospiesznych czasach wygodniej nam jest czasami zrobić coś za dziecko, bo szybciej, lepiej, bez pomyłek, ale wpadamy w przyzwyczajenia, które sprawiają, że my rodzice jesteśmy zbyt obciążeni a nasze dzieci pozbawione radosnej samodzielności, która to sytuacja wpędza je w nieporadność i w niewiarę w swoje możliwości. Ten artykuł wyzwolił we mnie potrzebę natychmiastowego przećwiczenia sytuacji i właśnie towarzyszyłam mojej ośmioletniej córeczce w samodzielnym robieniu tosta, począwszy od wkładania wtyczki od tostera do gniazdka a skończywszy na jej wyjęciu i bezpiecznym wyjęciu tosta z gorącego urządzenia. Udało się i jaka radość dla mnie (córa będzie już sama sobie robić tosty) i dla niej ( ” ja już umiem mamo!). Przeczytałam wszystkie artykuły z tego profilu z dużym zainteresowaniem i czekam na następne równie inspirujące!
Cieszę się, że mój wpis okazał się na tyle inspirujący, że towarzyszło mu konkretne działanie. Jak miło słyszeć “Umiem już to zrobić” z ust
dziecka!
Pięknie napisane. Dzieci potrafią zrobić naprawdę wiele, jeśli się im tylko pozwoli, nie przeszkadza i nie wchodzi w drogę. Już tylko babcie o tym trzeba przekonać. 😉
Babcie w większości przypadków są nadopiekuńcze i najczęściej trudno im z tej nadopiekuńczości zrezygnować 🙂
Życzę powodzenia w przekonywaniu Babci, że dziecko chce uczyć się samodzielności!
Śwetny, mądry i bardzo prawdziwy artykuł. I mówię to chyba jeszcze z perspektywy dziecka, bo pamiętam jak jeszcze parę lat temu (dzisiaj jestem już na studiach) wyglądało to u mnie w domu. Rodzice owszem, pozwalali mi na samodzielność, ale z babcią to jeszcze w gimnazjum prowadziłam batalie, by pozwoliła mi robić sobie samej kanapki do szkoły. 😀
Domyślam się, że nie była to łatwa batalia 🙂
Nasze dzieci lubią być samodzielne. Trzylatka, gdy próbuję jej w czymś pomóc, powtarza z niecierpliwością: “Jestem duża!”. Sami jej to kiedyś wbiliśmy do głowy, teraz “mści się”, gdy się nam śpieszy – nie popuszcza.
Swoją drogą, wiecie jak trudno jest zdobyć zgodę takiej trzylatki na przyjęcie naszej pomocy? 😉
Super, że córka nie popuszcza!
Pozdrawiam.