Rozmawiając z ludźmi o Montessori można spotkać się z zarzutem, że metoda ta „tłumi kreatywność dziecka, gdyż jest bardzo preskryptywna. Dziecko ma wykonywać ćwiczenia w ściśle określony sposób, według przepisu podanego przez nauczyciela. Sposób pracy jest narzucony i dziecko musi się dostosować, a to ogranicza jego wolność i kreatywność. Nie wolno mu nic robić po swojemu.” W dzisiejszym wpisie chciałabym obalić ten mit i otworzyć drzwi do zrozumienia, na bazie jakich nieporozumień i skrótów myślowych został on powołany do życia. Niestety, jest on w stałym obiegu.
Metoda Montessori a kreatywność
Metoda Montessori i kreatywność to świetny tandem. Wystarczy spojrzeć na zjawisko, które Washington Post określił jako „mafia Montessori.” Pisałam o nim tu. Dzisiaj wspomnę jedynie, że założyciele Google’a: Larry Page i Sergey Brin, założyciel Amazon: Jeoff Bezos, twórca Wikipedii: Jimmy Wales, autor Sim City: Will Wright, Gabriel Garcia Marquez, którego przedstawiać nikomu nie trzeba to niektórzy członkowie owej mafii absolwentów Montessori. Czego jak czego, ale kreatywności w/w osobnikom odmówić nie można.
Bezduszny dryl w Montessori?
Przyjrzyjmy się dalszej części tych zarzutów, gdyż każde przekłamanie z czegoś jednak się bierze i ma pewnego rodzaju umocowanie w prawdzie.
W Montessori faktycznie dążymy do tego, żeby dziecko wykonywało ćwiczenia zgodnie z ustalonymi procedurami, a nie „po swojemu.” Chyba że owo „po swojemu” świadczy o jego pracy umysłowej i jest dla niego rozwijające, ale o tym na końcu.
Dotyczy to jednak dziecka w okresie od 3 do 6 roku życia, a zatem dziecka w bardzo specyficznej fazie rozwoju. Jest ono wówczas jeszcze za małe na to, by pewne czynności robiło „po swojemu” z tej prostej przyczyny, że często nie wie, jak ma je wykonywać. Po prostu nie wchłonęło jeszcze tej wiedzy. Jest nią natomiast bardzo zainteresowane. To dlatego pokazujemy dziecku z dbałością o szczegóły i precyzję ruchów PROCEDURĘ np. mycia stolika. Na tym etapie rozwoju dziecko po prostu nie wie, od czego zacząć, co ma przygotować, jakie czynności będzie musiało wykonać, jak posprzątać po wykonanej pracy, itd. Jest natomiast bardzo mocno zainteresowane tym, jak takie zadanie wykonać i dosłownie chłonie każdy szczegół. Bardzo chętnie obserwuje nauczyciela, który precyzyjnie, powoli rozkłada to zadanie na poszczególne etapy i obserwuje każdy ruch z osobna po to, żeby później połączyć je w jedną logiczną całość. Następnie dziecko chce samo zadziałać i z ogromnym zaangażowaniem będzie naśladować ruchy i kolejność poszczególnych etapów pokazanych mu przez nauczyciela. Postępuje tak z następujących powodów rozwojowych:
1) jest ono w fazie wrażliwej na porządek. Pisałam o niej tu. Polega ona na tym, że dziecko, zalewane ogromną ilością danych z otoczenia, odczuwa potrzebę odnalezienia się w tej rzeczywistości, którą wchłania jak gąbka (więcej szczegółów tu) i ma potrzebę poukładania/posegregowania/poukładania w kategorie tych wszystkich wrażeń, które do niego docierają.
2) jest ono w fazie wrażliwej na precyzję i staranność; dba naturalnie o detale. Cytat z Montessori: “Kto pozostaje w kontakcie z dziećmi, zdaje sobie sprawę, że pod aktywnością, która je prowadzi do osiągnięcia różnych praktycznych celów, istnieje jeden szczególny sekret sukcesu: precyzja, dokładność, z jaką czynności muszą być wykonane. Wlewanie wody do szklanki interesuje dziecko o wiele mniej niż wlewanie wody w taki sposób, by szyjka butelki nie dotknęła krawędzi szklanki, i dbałość o to, by nie wylać ani jednej kropli na obrus. Mycie rąk jest czynnością o wiele bardziej atrakcyjną, jeśli należy do tego zapamiętać dokładne miejsce, na które trzeba odłożyć mydło i odwiesić ręcznik.” Czyli, gdy nauczyciel Montessori pokazuje dziecku w wieku przedszkolnym, w jaki sposób przelewać lub wlewać wodę i dba o to, by szyjka butelki nie dotknęła krawędzi szklanki i by wlana została również ostatnia kropla, to nie jest to działanie “z góry narzucone,” preskryptywne, ograniczające wolność i swobodę dziecka. Nam, dorosłym wydaje się to dziwne i przesadzone, ale jest to sposób, który fascynuje dziecko, gdyż porusza on tę najczulszą strunę w rozwoju małego człowieka. Jest nią rozpoznanie głębokich potrzeb rozwojowych dziecka, które czuje się zrozumiane i potraktowane z ogromnym szacunkiem. Takie podejście buduje nie tylko konkretne umiejętności, ale i psychikę oraz poczucie własnej wartości małego człowieka. Jest to niezwykle ważna i cenna rzecz!!!
3) jest ono w fazie wrażliwej na ruch zarówno w skali makro (bieganie, wspinanie się, podskakiwanie, itp.) jak i w skali mikro, czyli ruch ręką. Rozwój inteligencji dziecka następuje właśnie poprzez ruch i pracę rąk. Pokazując dziecku bardzo starannie, jak mają wyglądać poszczególne ruchy ręką, stwarzamy mu okazję do ćwiczeń, które zresztą dziecko bardzo chętnie podejmuje. Dziecko jest bardzo wytrwałe i NATURALNIE, samo z siebie dąży do doskonałości i precyzji ruchów. Cudowne, nieprawdaż?
Dziecko jest z natury wytrwałe, staranne i bardzo precyzyjne, a my jakoś ten fakt pomijamy…
Cudowne – owszem, ale nie jest to wcale dla większości z nas takie oczywiste. W powszechnej świadomości dziecko jest: a) leniwe i chce się, o zgrozo ;), „tylko” bawić b) wokół niego panuje chaos, bałagan i hałas. Dlaczego tak jest? Dokładnie z tego powodu, że nie rozpoznajemy prawdziwych potrzeb dziecka na tym etapie rozwojowym, czyli właśnie pokazywania mu (powoli, precyzyjnie, z dbałością o każdy szczegół, prawie że z namaszczeniem) , jak może zrobić pewne rzeczy i tym samym nie stwarzamy mu aż tak wielu okazji do ćwiczeń, polegających głównie na doskonaleniu ruchów rąk.
Czyli, sprowadzając to do prostego przykładu: dziwimy się, że dziecko biega np. z brudnym nosem i jest zasmarkane, i dziwimy się, że mu to nie przeszkadza, podczas gdy nigdy nie pokazaliśmy mu, w jaki sposób może wyczyścić sobie nos. Zwykle robimy to za niego. Wyręczamy, nie pokazujemy, jak coś zrobić, a potem dziwimy się, że dziecko czegoś nie umie. Klasycznym przykładem jest też nieodkładanie zabawek na swoje miejsce. Mało które dziecko to robi. Najczęściej dlatego, że nie pokazaliśmy mu, jak ma to zrobić. Drugim powodem jest zwykle nadmiar zabawek, z którym mały człowiek sobie po prostu nie radzi. Trzecim częstym powodem jest brak stałego, logicznego systemu odkładania ich na miejsce. Tymczasem dziecko w wieku około 3 lat jest naturalnie zainteresowane tą prostą i jakże nudną dla nas, dorosłych, czynnością.
To co z tym drylem? Perspektywa dorosłego a perspektywa dziecka
Wracając do zarzutu, że w Montessori dziecko poddawane jest pewnego rodzaju drylowi, dodam, że z naszej dorosłej perspektywy może to tak wyglądać. Perspektywa dziecka jest natomiast inna. Dziecko nie postrzega prezentacji, jak ma pracować z materiałami Montessori jako drylu i nie postrzega ich w kategoriach ograniczenia wolności. Dla niego jest to swego rodzaju tlen, którego potrzebuje. To jest wyjście naprzeciw prawdziwym, konkretnym potrzebom rozwojowym małego człowieka w ściśle określonej fazie jego rozwoju.
W szkole Montessori nie ma już aż tylu „prawidłowych” procedur wykonywania poszczególnych ćwiczeń i czynności, nie ma aż takiej dbałości o konkretne ruchy rąk z tej prostej przyczyny, że dziecko już tego nie potrzebuje.
Na koniec, by uspokoić zaniepokojonych i nieprzekonanych wymowny cytat z książki Marii Montessori „Odkrycie dziecka. ”W rozdziale Szacunek dla pracy dziecka (tak!!! SZACUNEK DLA PRACY DZIECKA!) czytam, co następuje: „Jeśli dziecko pracuje z materiałami, naśladując dokładnie sposób, jaki pokazał mu nauczyciel lub w inny sposób wymyślony przez siebie, który świadczy o jego pracy umysłowej (co w pozytywny sposób wpłynie na jego rozwój), nauczyciel powinien pozwolić, by ono nadal wykonywało ćwiczenia i podejmowało kolejne próby tak długo, jak długo tego pragnie. Nie powinno się przerywać aktywności dziecka, ani w celu skorygowania małych błędów, ani żeby zahamować jego pracę w obawie, by się nie zmęczyło.”
I wszystko jasne. Mit obalony. Drzwi do prawdy uchylone.
Hmm,ustęp pierwszy- kreatywność: niestyty ale podani ,,osobnicy,, niewiele zaświadczają na korzyść kreatywności, może pozostali kreatywni pomimo metody montessori , tak jak niektórzy ,,osobnicy,, zostają kreatywni pomimo nauczania w zwykłej szkole. Ustęp drugi bezduszny dryl: albo będzie chcaiało albo nie, to zalezy od dziecka (tu się kłąnia selekcja podczas rekrutacji i możliwość ,,wywalenia,, dziecka z przesdzkola montessori). Ustęp trzeci sprzątanie- dzieciom się nie chce sprzątać,przypominanie i naciskenie nie czyni z tego dobrowolnej przyjemności, owszem wchodzi w nawyk ale bez radosnego uniesienia.Itd.. Poznaję edukację zwaną montessori od praktycznej strony i na pewno nie jest tak róźówo
Dziękuję za komentarz. Nie wiem, w jakim wydaniu poznajesz edukację Montessori od strony praktycznej. Nie zawsze instytucja pod szyldem Montessori jest naprawdę montessoriańska. Nie każde przedszkole funkcjonuje zgodnie z filozofią Marii Montessori. Krótko mówiąc – nie każde przedszkole Montessori jest tak naprawdę “Montessori.” Niestety…
Oczywiście zdarzają się kreatywni ludzie po zwykłych szkołach! Zwykle są to osoby, których rodzice nie naciskali na oceny. Tak wynika z moich obserwacji.
A co do sprzątania, to tu też jest jakieś niezrozumienie…Bo małym dzieciom właśnie chce się sprzątać. Tyle że gdy im się chce, to nam się wydaje, że są za małe na sprzątanie, wyręczamy je i często następuje przeoczenie tego momentu, gdy faktycznie sprzątanie jest “radosnym uniesieniem” dla dziecka. Podoba mi się to określenie :). Pozdrawiam!
Ja jestem jak najbardziej za szkołą Montessori i stara się wychowywać moje dziecko właśnie w jej duchu. I dziwi mnie myślenie, że Montessori to same zakazy dla dziecka. Wręcz przeciwnie!