Z dzienniczka Marii Montessori: ” Przeżyłam ostatnio kilka doświadczeń, które mnie zadziwiły. Dzieci, które przestały być obsługiwane, a w zamian za to zyskały niezależność i możliwość samodzielnego wykonywania różnych czynności, stały się spokojniejsze i MORALNIE LEPSZE. Patrząc na ich samodzielne działania i powagę, z jaką je traktowały oraz wysiłek i koncentrację uwagi, jakie im towarzyszyły, odnosiłam wrażenie, jakby narodziły się NOWE DZIECI. Zupełnie inne od tych, którym usługiwano, traktując je, jakby były niezdolne lub bezsilne. “Nowe dzieci” zainteresowane były swoim wysiłkiem i doskonaleniem swych umiejętności na tyle głęboko, że pozostały obojętne na wszelkie pochwały i nagrody. Te niskie, zewnętrzne pokusy, które wcześniej je nęciły i motywowały, teraz straciły nad nimi wszelką władzę. Było to dla mnie odkrycie absolutnie rewolucyjne. Dotąd wydawało mi się, że dziecko potrzebuje zewnętrznej motywacji, by pracować w spokoju i koncentracji; że potrzebna mu jest jakaś NAGRODA, KTÓRA ZASPOKOI JEGO NIŻSZE UCZUCIA, takie jak łakomstwo, miłość własna, czy próżność. No bo jak by to miało być możliwe, żeby dziecko SAMO, z własnej woli chciało uczyć się i rozwijać, i do tego wkładać w to tyle wysiłku… Jakże byłam zaskoczona, gdy okazało się, że wystarczy pozwolić dziecku zrobić coś samodzielnie zamiast je wyręczyć, by samo zrezygnowało z wszelkiej nagrody, czy pochwały. Stąd już o krok było do wniosku, że to my, dorośli, jesteśmy odpowiedzialni za to, czy dziecko wzniesie się ponad te niskie uczucia, które niosą z sobą potrzebę kar i nagród, czy nie.
Pewnego dnia podeszła do mnie dziewczynka zainteresowana naszym materiałem z obszaru życia praktycznego, jakim były ramki z kokardkami. “Pomóż mi zrobić to samodzielnie”– poprosiła. Słowa te uderzyły we mnie z całą mocą i do tej pory we mnie rezonują, gdyż odkrywają one prawdziwą naturę dziecka. Wobec tego wszystkiego, nakłoniłam nauczycielki, by zrezygnowały z kar i nagród, gdyż są one nieodpowiednie dla dzieci. Prosiłam nauczycielki, by ich praca polegała głównie na OBSERWACJI dzieci i pomocy, ale tylko tam, gdzie jest ona niezbędna. Owa pomoc ograniczać się miała do tego, by poprowadzić dziecko w samodzielnym wykonaniu danej czynności.
Rezygnacja ze starych nawyków i przyzwyczajeń nigdy nie jest łatwa. Jedna z moich nauczycielek miała z tym szczególnie duży problem. Podczas mojej nieobecności uciekała się ona do starych sposobów.
Pewnego dnia wpadłam do przedszkola z niezapowiedzianą wizytą. Zobaczyłam wówczas jedno z najbardziej inteligentnych dzieci z wielkim, ozdobnym wisiorem na szyi i drugie dziecko, które siedziało na krzesełku na środku sali. Ewidentnie, dziecko z wisiorem zostało nagrodzone, podczas gdy dziecko siedzące na środku odbywało karę. Zamilkłam i zaczęłam obserwować, co sie będzie działo. Dziecko nagrodzone zajęte było swoją “pracą.” W skupieniu przenosiło ono przedmioty ze swojego stoliczka na stól nauczycielki. W pewnym momencie spadł mu wisior. Dziecko na foteliku podniosło go, obejrzało i zwróciło się do kolegi: Widzisz, ze zgubiłeś nagrodę? Chłopiec odwrócił się i spojrzał na przedmiot z zupełną obojętnością. Jego wyraz twarzy zdawał się mówić: Nie przeszkadzajcie mi, jestem zajęty. –Nie obchodzi cię to?– zapytało ukarane dziecko. –W takim razie założę go sobie. Chłopiec odpowiedział mu zdawkowo, zniecierpliwiony tym, że ktoś mu przeszkadza w działaniu: – Tak, tak, załóż go sobie. I zostaw mnie w spokoju – niewypowiedziane, zawisło w powietrzu. Chłopiec odbywający karę zawiesił sobie wisior na szyi. Wisior mógł zadowolić ukaranego, ale nie chłopca, dla którego nagrodą było zaangażowanie w celowe działanie, wysiłek, poczucie sprawczości i związane z nim poczucie własnej wartości i godności.
Dziecko zaangażowane nie potrzebuje nagrody. Po prostu nie jest nią zainteresowane. Praca, którą wykonuje i satysfakcja płynąca z wysiłku, koncentracji uwagi, fakt, że jest zaangażowane w pewien proces, że doskonali siebie jest dla niego o wiele większą wewnętrzną nagrodą, której nie dorówna żadna pochwała czy przedmiot.
Kiedyś, po lekcji ciszy, która wymagała od dzieci ogromnego skupienia, cierpliwości i samodyscypliny postanowiłam rozdać dzieciom słodycze w nagrodę za to, że tak bardzo się postarały. Ku mojemu zaskoczeniu, dzieci NIE CHCIAŁY słodyczy. Nie chciały nagrody. Miałam wrażenie, jakby chciały mi powiedzieć: Proszę nie psuć nam nagrodą tego cudownego doświadczenia. Proszę nie okradać nas z wewnętrznych przeżyć, sprowadzając ich wartość do wartości garści cukierków. Sytuacja ta obnażyła prawdziwą naturę dziecka. Kary i nagrody obrażają godność dziecka – pomyślałam.”
P.S. Maria Montessori nie pisała dzienniczka. Powyższy wpis jest więc fikcyjny, choć w całości oparty na tekstach źródłowych autorki.
O tragicznych skutkach obsługiwania dzieci przeczytasz tu