Jest rok 1909. Maria Montessori, jedna z pierwszych we Włoszech kobiet-lekarzy, wypowiada wojnę szkolnej ławce, która staje się symbolem represyjnego tłumienia aktywności i kreatywności dzieci.
8 lipca 2014, “Washington Post” powtarza tezę Dr Montessori. Aby móc się uczyć, dziecko musi być w stanie się skoncentrować. Aby móc się skoncentrować, musi mieć ono swobodę ruchu. Ruch nie tylko sprzyja uczeniu się. Ruch jest konieczny do tego, by dziecko mogło i chciało się uczyć.
W szkołach odnotowujemy coraz więcej przypadków ADHD i problemów z koncentracją uwagi. Tymczasem normą jest, że dzieci otrzymują uśmiechnięte buźki za to, że są w stanie nieruchomo wysiedzieć w ławce. Dotyczy to również kinestetyków, czyli dzieci uczących się poprzez ruch. Nagradzamy brak ruchu, a karzemy jego przejawy, opierając się na zupełnie chybionym z punktu widzenia nauki przyjaznej mózgowi przekonaniu, że brak ruchu sprzyja koncentracji uwagi i nauce. Otóż, pora obudzić się i strząsnąć z siebie to błędne przekonanie, gdyż wyrządza ono niepowetowane straty w inteligencji, ciałach i psychice dzieci.
A po lekcjach? Dominuje pozycja siedząca, przed ekranem komputera lub telewizora. Dzieci sporo czasu spędzają też w samochodzie, jeżdżąc na zajęcia dodatkowe.
Kilka lat temu podeszła do mnie jedna z moich uczennic z klasy drugiej szkoły podstawowej. Zapytałam, jak się czuje i co u niej słychać. Ku mojemu zaskoczeniu, dziewczynka zaczęła rzewnie płakać, powtarzając: “Proszę pani, ja już nie mogę. Po lekcjach jeżdżę na angielski, na pianino i na zajęcia z tenisa. Ja nie mam nawet kiedy odrobić zadania. Nie mam kiedy się pobawić.”
Współczesne dzieci rzadko biegają po podwórku, nie wspinają się po drzewach, nie urządzają podchodów, nie organizują zabaw, w których kręcą się w kółko, skaczą, rzucają, napinają własnoręcznie zrobione łuki, itp. Innymi słowy, dzieci mają coraz mniej ruchu i staje się to coraz większym problemem.
Wejdźcie kiedyś do klasy w czasie lekcji i rozejrzyjcie się. Będziecie mieć wrażenie, jakbyście znaleźli się na oddziale psychiatrycznym. Dzieci bezustannie wiercą się i kręcą, stukają ołówkami, celowo zrzucają przedmioty na podłogę, huśtają się na krzesłach, niektóre kołyszą się w przód i w tył jak w chorobie sierocej. Dziecko rytmicznie uderzające się w głowę plastikową butelką to norma. Cała ich energia nakierowana jest na zmuszenie się do wysiedzenia w ławce. Nie sprzyja to koncentracji uwagi i nauce. Stąd nieobecny wzrok dzieci, jakby patrzyły na nas zza szkła.
W USA przebadano dzieci z tzw. normalnych klas. Okazało się, że mają one ogromne problemy w utrzymaniu właściwej postury ciała i w utrzymaniu właściwego napięcia mięśniowego. W porównaniu z dziećmi badanymi w latach 1980-tych, tylko 1 dziecko spośród 12-tu miało odpowiednią dla swojego wieku siłę i równowagę. Większość dzieci ma niedorozwinięty system równowagi spowodowany niedostateczną ilością ruchu. Aby wypracować sobie mocny system równowagi, czyli wzmocnić układ przedsionkowy, ciało dziecka musi poruszać się we wszystkich kierunkach, na różne sposoby, i to godzinami. Nie wystarczą zajęcia np. z piłki nożnej dwa razy w tygodniu. Dzieci instynktownie starają się zaspokoić w sobie tę potrzebę. Stąd, gdy im tylko na to pozwolimy i stworzymy odpowiednie warunki, będą biegać, kręcić się, podskakiwać, wymachiwać ramionami, kopać, itd. Za wszelką cenę, same dążą do wzmocnienia układu przedsionkowego. Obserwuję to na każdej przerwie, patrząc, jak dzieci “szaleją” z dużymi, miękkimi klockami. W szkołach Montessori dzieci nie muszą siedzieć przy stolikach. Najczęściej pracują na dywanikach, na podłodze, przybierając różne postawy ciała. Mogą poruszać się po klasie.
Układ przedsionkowy zwany zmysłem równowagi ma ogromne znaczenie dla uczenia się, Jest on ściśle powiązany z wszystkimi układami sensorycznymi w naszym organiźmie i ma swój udział w utrzymaniu napięcia mięsniowego i właściwej postury ciała. Pozwala on odczuwać i koordynować ruchy. Musimy zapewnić dzieciom warunki do właściwej stymulacji tego układu poprzez WSZECHSTRONNY ruch fizyczny i spontaniczną zabawę. Niedojrzałość układu przedsionkowego przejawia się trudnościami w nauce.
Podsumowując, ciała dzieci nie są przygotowane do nauki. Gdy dzieci przychodzą do szkoły, każemy im siedzieć nieruchomo i uważać. Ciało dziecka, naturalnie dążące do wzmocnienia układu przedsionkowego, zaczyna buntować się przeciw “załawkowaniu.” Dzieci wiercą się i kręcą, są niespokojne. Wynika to z desperackiej potrzeby ruchu koniecznego do uruchomienia mózgu. Wtedy pojawia się nauczyciel ze swoim sakramentalnym: “siedź spokojnie,” “na lekcji nie wychodzimy z ławek,” itp. Mózgi dzieci wchodzą wówczas w stan uśpienia. Na twarzach pojawia się szklane, nieobecne spojrzenie.
Aby dziecko mogło uczyć się, musi być w stanie się skupić. A żeby skupić się, musi mieć swobodę ruchu oraz dostateczną jego ilość. Maria Montessori zrozumiała tę prawidłowość 106 lat temu.
Inspirowane artykułem http://www.washingtonpost.com/blogs/answer-sheet/wp/2014/07/08/why-so-many-kids-cant-sit-still-in-school-today/
Kurde, nie chcę się czepiać, ale czy nie jest też tak, że to przede wszystkim my (rodzice) mały wpływ na to jakie jest nasze dziecko? Chodzi mi o to że orzeczenia o ADHD itp. można w prywatniej poradni dostać bez problemu co pozwala przykleić sobie łatkę na “moje wychowawcze lenistwo”. Do tego dochodzi współczesność i to co ona za sobą niesie. PS 3-4, XBOX itp. zabierają skutecznie czas, a w sumie to my rodzice powinniśmy określać jakieś zasady dziecku, co też oznacza że jesteśmy odpowiedzialni za jego ruch. Temat można rozgryzać, ale wydaje mi się że nie jest to tylko kwestia ławki w szkole.
Leszku, absolutnie się z Tobą zgadzam. My, rodzice, jesteśmy pierwszymi i najważniejszymi wychowawcami dziecka. Miło też słyszeć głos kogoś, kto ma świadomość tej odpowiedzialności. Bo bywa, że jako rodzice mamy tendencję do obwiniania szkoły o wszystko i oczekiwania, że szkoła za nas wszystko załatwi. W artykule pisałam o tym, że dzieci po lekcjach często siedzą przed komputerem, czy ekranem telewizora, że wozimy je na całą masę zajęć dodatkowych. Nie oznacza to jednak, że problem szkolnej ławki nie istnieje. Jest on bardzo realny, wyrządza konkretne szkody i trzeba poważnie pochylić się nad rozwiązaniem go.
Ale przecież chodzenie dzieci podczas zajęć , siedzenie na dywanie nie po turecku – to dla hospitującego zajęcia – brak dyscypliny w grupie przedszkolnej. Tak uczą na studiach dla nauczycieli i to powiela się potem w pracy z dzieckiem
Postawy takie biorą się, niestety, z głębokiego niezrozumienia natury dziecka i niezrozumienia, czym jest tak naprawdę dyscyplina.
Na jakiej uczelni tak Panią uczą?
Matka kapitana
To z balkonu dochodził do mnie głos tego chłopca. Każdy pokój w tym domu wczasowym, posiadał dostęp do wspólnego, usytuowanego wzdłuż całego piętra balkonu. Pokoi na piętrze było piętnaście i ta zewnętrzna biegnąca wzdłuż wszystkich pokoi balkonowa ścieżka, robiła wrażenie długiego tunelu. Był to jeden długi balkon składający się z piętnastu umownych balkonów. Granice między pokojami wyznaczające balkonową przestrzeń, należącą do poszczególnych pokoi były bardzo umowne, a właściwie nie było ich wcale. Owszem, o prawie własności do jednej piętnastej części balkonu, świadczyły jakieś wyniesione z pokoju i pozostawiane z dnia na dzień drobne sprzęty, przeważnie leżaki i suszące się ręczniki czy drobna dziecięca bielizna. Owszem, były też wyznaczone pseudo granice utworzone przez jakieś prowizoryczne tasiemki do suszenia ręczników czy inne oznaki terytorialnej integralności, ale były to granice nietrwałe, umowne, Takie granice to granice, które łączą, a nie dzielą. Lokatorzy w pokojach sąsiadujących ze sobą, po wejściu na teren zewnętrznego, wspólnego balkonu stawali się jedną, wspólną, wczasową społecznością.
– Tu mówi kapitan. Uważaj jak manewrujesz, steruj dwa rumby w lewo. Uważaj, bo zahaczysz rufą o nabrzeże.
– Tu mówi kapitan. Wszyscy na pokład – głos tego chłopca dochodził do mnie z naszego balkonowego odcinka.
Malec siedział między małymi statkami zabawkami. Małymi tylko dla mnie, bo w jego wyobraźni były to ogromne jednostki pływające. Jedne z nich czekały na redzie, czyli wzdłuż łukowatego patyka położonego obok pionowych, metalowych prętów stanowiących solidną balkonową balustradę. Chłopiec korzystał w pełni z poczucia wspólnoty balkonowej i nie skażony jeszcze dorosłym poczuciem własności, w podłogowej terakocie widział wielką masę wodnej głębiny, a każdy przedmiot był fragmentem portowej rzeczywistości.
– Panie kapitanie, proszę kończyć ustawianie statków, bo zaraz zaczynamy śniadanie, zapraszam pana na kapitańskie jajko na miękko.
– Mamo, nie mówi się ustawianie statków, tylko cumowanie do kei. Tyle razy ci mówiłem, że statek nie jeździ tylko pływa i żegluga to nie to samo co jakaś tam jazda. Pływanie to całkiem skomplikowana podróż.
– Więc przycumuj swoje statki do kei i wpadaj do pokoju na śniadanie. Nie pozwolę, żeby pracowity kapitan żeglugi wielkiej nie miał siły do pracy przez cały trudny dzień.
– Tak mamo, masz rację. Dzisiaj czeka mnie ciężki dzień. Wpadnę tylko na chwilę, zjem śniadanie i zaraz wracam.
To z balkonu dochodził do mnie głos tego chłopca. Nie wierzyłem własnym uszom. To co słyszałem to pokazowy, wręcz modelowy sposób na kontakt z dzieckiem. które w tej chwili dzięki swojej wyobraźni jest w innej rzeczywistości. Wystarczyłoby, żeby matka z pozycji swojego statusu rodzinnego próbowała zawładnąć chłopcem i wytrącić go z jego świata. Mądra matka kapitana żeglugi wielkiej wiedziała, że tylko jako kapitan żeglugi wielkiej jest w stanie spokojnie zjeść śniadanie. Mądra matka umiała podporządkować rytm zaczynającego się dnia do fantastycznego świata swego synka.
– Jestem pełen podziwu dla pani pedagogicznej wrażliwości. Taką drogą jak pani idzie niewielu rodziców. Pani schyla się do wyobraźni dziecka, choć raczej powinienem powiedzieć, że pani wspina się na palce wyobraźni, żeby nadążyć za synem.
– Staram się postępować zgodnie z nauczaniem największego pedagoga naszych czasów Janusza Korczaka.
Dziękuję za tę piękną historię zachęcajaca do tego, by podążać za dzieckiem.
Dawno, dawno temu w czasie lekcji była przerwa na gimnastykę…kilka pajacyków, przysiadów i zupełnie inna nauka. Czy teraz gdzieś ktoś z nauczycieli praktykuje takie przerwy? Prowadzę zajęcia naukowe dla dzieci i często podczas zajęć, nagle dla dzieci, wprowadzam ćwiczenie. Przykładowo temat dotyczący wody i wyjaśnienie zjawiska parowania wody. Dzieciaki są małymi kropelkami wody, które podnoszą się do góry, do chmur przez chwilę nieruchomieją, by za moment spaść jako deszcz…kilka razy powtórzone i mnóstwo usmiechów na twarzach. Moje zajęcia często trwają 45 minut nawet wśród przedszkolaków… i często one mają ochotę na więcej. Rekord to 60 minut i tylko hasło zakończenia wydane przez nauczyciela zatrzymało akcję. 🙂
60 minut zajęć z przedszkolakami – gratuluję!
Świetny pomysł z tymi kropelkami wody. Dzieci ilustrują to, o czym mówisz ruchem ciała. Na pewno zapadnie im to w pamięć 🙂
Poza dodaniem brakującej edukacji świadomościowej (wiedzy fundamentalnej jakiej brak) warto zreformować też skostniałe i sztywne podejście do formy przekazywania wiedzy, na zdecydowanie bardziej elastyczne…..
Zdecydowanie tak
Kiedy czytam na dobranoc mojemu 7-mio letniemu Synowi, on ciągle się kręci, skacze po łóżku, bawi się klockami… kiedyś mnie to irytowało i zastanawiałam się, po co ja mu czytam skoro on w ogóle nie słucha… aż tknięta myślą poszukałam w internecie i się dowiedziałam, że dziecko MUSI się wiercić, skakać, ruszać się, aby móc się prawidłowo skupić na tym co słyszy. To mnie uspokoiło i od tamtej pory już się nie irytuję, czytam, a Młody może do woli się wiercić na swoim wyrku. Kilka razy sprawdziłam go, co zapamiętał z czytanego tekstu i byłam zdumiona, że wszystko zapamiętał, pamięta nawet opowiadania czytane jakiś czas temu.
Niestety w naszej szkole nauczycielka wymaga od dzieci aby siedziały spokojnie w ławkach, to niezbyt dobrze wpływa na wyniki w nauce Syna, mówi, że nie może się skupić. W domu kiedy pozwalam mu się wyszumieć, wyskakać, o wiele chętniej odrabia zadania domowe i idzie mu świetnie.
Ruch jest dziecku bardzo potrzebny do rozwoju. Nauczyciel jest w sytuacji nieciekawej, bo, gdy pozwoli każdemu dziecku na ruch, to faktycznie “niczego dzieci nie nauczy.” Niestety, cały system edukacji, w którym to nauczyciel jest aktywny i uczy, wlewając wiedzę do mózgów siedzących spokojnie uczniów jest po prostu niezgodny z zasadami skutecznego uczenia się. Najlepiej jest, gdy dziecko zdobywa wiedzę samo, aktywnie, ale do tego musi mieć odpowiednio przygotowane pomoce i otoczenie. W naszych szkołach tradycyjnych tak nie jest, dlatego tak ważne jest, abyśmy my, rodzice wspierali i rozumieli dziecko. Z drugiej strony, starajmy się też zrozumieć nauczyciela i nie działać przeciwko niemu. Trudna sprawa, ale jakoś ten dylemat trzeba rozwiązać. Dziękuję za komentarz. Pozdrawiam serdecznie.
“Wynika to z desperackiej potrzeby ruchu koniecznego do uruchomienia mózgu.” … ciekawe stwierdzenie, rodem z psychologicznego slowotworstwa. Ja rozumiem wasz sposob myslenia, tym bardziej jestem zalamany.
Po pierwsze szkola ma uczyc, czyli przekazywac wiedze. Szkola to nie czas na “kreatywne” wyklejanki, malowanie czy dyskusje w grupie. Takie zachowanie jest calkowicie bezowocne. Pewnie jest znacznie latwiej przyswajalne, ale w efekcie koncowym mniej efektywne.
Wspomniane wczesniej “kretywne” myslenie, zawsze musi byc podparte wiedza. Bez wiedzy mozna “kreatywnie” wymyslac bzdury, ktore nie maja zadnej racji bytu. Jest to tym bardziej szkodliwe, gdyz dziecko, ktore nauczy sie takich zachowan, pozbedzie sie jakiegokolwiek krytycznego spojrzenia na wlasne kretywnosci.
Kreatywne myslenie to nie wymyslanie kolejnych, nie podpartych logika psychologicznych teorii, kretywne myslenie to matematyka, to krytyczne spojrzenia na wlasne pomysly.
Dziękuję za ciekawy komentarz. Odniosę się do poszczególnych punktów. Po pierwsze ruch jest potrzebny do uruchomienia mózgu. Jest to udowodnione naukowo (np. https://movementandlearning.wordpress.com/about/), nie chodzi tu o “psychologiczne słowotwórstwo. Tak mówi nauka. Po drugie, co do tego, że “szkoła ma przekazywać wiedzę.” Tradycyjny model przekazywania wiedzy, w którym dzieci siedzą w ławkach, a nauczyciel przekazuje im wiedzę ustnie, niestety nie sprawdza się. Zmierzono, że zapamiętujemy 10 % tego, co czytaliśmy; 20 % tego, co słyszeliśmy; 30 % tego, co widzieliśmy; 50% tego, co widzieliśmy i słyszeliśmy; 70% tego, co mówiliśmy w czasie rozmowy; 90% tego, co mówiliśmy o tym, co robimy. Jak widać, jesli tylko słuchamy, niewiele zapamiętujemy. Co dopiero dziecko, które najlepiej uczy się przez działanie. Poprzez działanie nabywa konkretną wiedzę i uczy się, jak się nią posługiwać, czyli uczy się krytycznego myślenia, o którym piszesz.I mamy “dwie pieczenie na jednym ogniu.” Siedząc w ławkach i słuchając nauczyciela, dziecko niewiele zdobywa wiedzy i nie uczy się krytycznego myślenia.
Mam 9 letnie bliźniaki,dwóch chłopców w 2 klasie podstawowej.Jeden spokojny i powolny,drugi tzw.”żywe srebro”nie potrafi usiedzieć w miejscu.Notorycznie dostajemy uwagi w dzienniczku typu”Grzesiu buja się i wierci na krześle”;ostatnio jako kare musiał napisać instrukcje uźywania krzesła i wygyczne od Pani jak to napisać,czyli pkt 1-odsunąć krzesło od ławki szkolnej,pkt 2-usiąść na krześle,pkt 3-przysunąć się do ławki i itd odnośnie tego jak trzeba grzecznie,cicho i spokojnie siedzieć.Bardzo dziękuje za ten artykuł,teraz wiem źe moje dziecko nie jest”nienormalne”….
Dziecko jest jak najbardziej “normalne” ;), tylko system szkolny jest nienormalny…
Pozdrawiam serdecznie.
Uważam, że system szkolny jest normalny. Przyzwyczaja młodego człowieka do sytuacji kiedy należy cierpliwie czekać bądź skupić uwagę. Ale jak to ma funkcjonować, jeżeli na przerwach między lekcjami kiedy dziecko ma się “wyszumieć”, większość siedzi na korytarzu i gra na komórkach i tabletach podarowanych przez Rodziców?
Problem w tym, że nie da się narzucić komuś konieczności skupienia uwagi. Jeżeli mamy skupić się na czymś, co nas nie bardzo interesuje, albo jest zbyt łatwe lub zbyt trudne, możemy jedynie pozorować skupienie uwagi, a co najwyżej postarać się o koncentrację, która jest płytka. Przy płytkiej koncentracji uwagi uczymy się na chwilę. Szybko zapominamy to, czego się nauczyliśmy. Zupełnie inaczej wygląda głęboka koncentracja uwagi, zwana współczesnie stanem FLOW, określana przez Montessori jako POLARYZACJA UWAGI. Tu pytanie: kiedy dziecko uczy się skuteczniej: a) gdy Pani w szkole mówi: dziś popracujemy nad tabliczką mnożenia i rozdaje kserówki b) dziecko jest NATURALNIE ZAINTERESOWANE tabliczką mnożenia i sięga po pomoc, przy której może uczyć się mnożenia nie pamięciowo, tylko poprzez działanie, w tym przypadku układanie koralików, gdzie 3 razy 2 to 2 razy po 3 koraliki (https://www.youtube.com/watch?v=WCfomP9Su88 Co do tego, że dzieci na przerwach zamiast wyszumieć się, siedzą z nosami wściubionymi w komórki lub tablety, masz absolutnie rację. Jest to marnowanie dziecięcego potencjału :(, za co my, dorośli jesteśmy odpowiedzialni.
Po jednej stronie uczniowie biegający, wiercący się, rysujący, chodzący… sztuk 25 w klasie, z drugiej strony nauczyciel i program, który trzeba zrealizować plus wymagania rodziców np. W pierwszej klasie poszerzony program z matematyki, bo dzieci genialne. Wszystko gra, tylko jak to ogarnąć? Pracuję z dziećmi między innymi ze szkół Montessori, powiem krótko, to jest dramat. Dyscyplina jest elementem wychowania…
Dyscyplina jest nieodzownym elementem wychowania. Maria Montessori poświęciła jej bardzo wiele uwagi. Sporo pisała o samokontroli, a szacunek względem drugiej osoby, w tym dzieci w stosunku do innych dzieci, czy dorosłych to było jej nienaruszalne credo. “Granicą wolności jest wspólna korzyść, a formą to, co nazywamy dobrymi manierami. Musimy zatem ZABRONIĆ dziecku wszystkiego, co może obrazić innych lub im zaszkodzić, lub gdy dany czyn jest nieuprzejmy, czy niestosowny.” Takie standardy zachowania powinny obowiązywać w szkołach i przedszkolach Montessori. Z badań losów absolwentów prawdziwych szkól Montessori wynika, że są oni ludźmi bardziej przystosowanymi społecznie, jednocześnie bardziej innowacyjnymi, szczęśliwszymi i rzadziej popadającymi w konflikt z prawem. Tworzą stabilniejsze związki. (Badania długofalowe Angeline Lillard. http://www.language-worksheets.com/going-to-elementary.html . U nas Montessori dopiero raczkuje, choć istnieją już szkoły z tradycjami, przez duże M. Ale nie wszystkie takie są. Pisałam o tym na blogu: http://www.language-worksheets.com/going-to-elementary.html
Jak ogarnąć grupę 25 niezdyscyplinowanych dzieci, zadowolić rodziców, którzy często traktują nauczyciela jak przysłowiowego “chłopca do bicia) oraz zrealizować program tak, żeby zadowolona była Dyrekcja i panie/panowie wizytatorzy z kuratorium…nie wiem. Moim zdaniem to jest nie do ogarnięcia. Tu w każdej z tych sfer iść trzeba na kompromisy, bo nie da się inaczej. Pracowałam w szkołach: podstawowej, gimnazjum i liceum i wiem, o czym mówisz. To jest kwadratura koła. Pozdrawiam serdecznie.