Egzaminy i oceny. Czy warto się nimi zamartwiać?
Rodzice posyłający dzieci do szkół Montessori często zatroskani są o to, jak ich dzieci wypadną przy egzaminach, czy poradzą sobie w późniejszej edukacji skoro nie są przyzwyczajone do ocen i bycia ocenianymi. Zwykle odpowiadam, że dzieci uodpornią się na szkodliwość bycia ocenianym i łatwiej im będzie o dystans do ocen w szkole. Będą też w stanie bardziej obiektywnie ocenić siebie i swoje możliwości. Bo szkolne oceny nie są wcale miarodajne i nie zawsze mówią prawdę. Otrzymuję też mejle z pytaniami od rodziców, którzy nie mają możliwości posyłania swoich dzieci do szkół Montessori. Z różnych względów. Odpowiadam im, że szkoła, owszem, kształtuje nasze dzieci, ale tylko do pewnego stopnia i że tak naprawdę to my, rodzice, wywieramy większy wpływ na nasze dzieci niż szkoła. Nasze podejście do dziecka i nasze podejście do szkoły mogą zrównoważyć negatywny wpływ szkolnego systemu. To jest dla nas, rodziców, dobra wiadomość. Tym bardziej, że w szkołach tradycyjnych zdarzają się naprawdę dobrzy, życzliwi dzieciom nauczyciele. Co nie podważa mojej tezy, że z tych dwóch systemów edukacji, system tradycyjny jest przeżytkiem a system Montessori jest odpowiedzią na wyzwania, jakie stawia przed nami postęp technologiczny, zalew informacji, szybko zmieniająca się rzeczywistość, itp. Mam nadzieję, że ten wpis będzie pomocny zarówno dla jednej jak i dla drugiej grupy rodziców.
Egzaminy i oceny. Gra pozorów
Natknęłam się ostatnio w necie na cytat przypisywany Billowi Gates, właścicielowi Microsoft. Brzmi on tak: “Oblałem w swoim życiu niejeden egzamin i to z niejednego przedmiotu. Tymczasem jeden z moich kumpli zdawał wszystko, i to na najlepsze oceny. Teraz pracuje on jako inżynier w Microsoft, a ja jestem właścicielem i założycielem tego giganta.” Można te słowa odczytać na różne sposoby. Można w nich odnaleźć nutę AROGANCJI: ja jestem właścicielem, a on “tylko” inżynierem. Ale niekoniecznie. Nie znam osobiście Billa Gates’a, żeby móc ocenić, czy te słowa faktycznie zawierają taką treść, czy nie. Zakładam, że nie i że chodziło mu o coś zupełnie innego. Mnie zresztą też.
Egzaminy i oceny mają wartość POZORNĄ
Ja chciałabym zwrócić uwagę na POZORNĄ wartość egzaminów i ocen, którymi nasze dzieci są stale poddawane. Chodzi mi też o to, że my, rodzice, bardzo się przejmujemy tym, jak nasze dzieci wypadają w szkole, jakie przynoszą do domu oceny, jak wypadają na egzaminach. To zrozumiałe. Troszczymy się i martwimy o przyszłość naszych dzieci, czy tego chcemy, czy nie, bo je kochamy i chcemy dla nich jak najlepiej. Taka już chyba dola rodzica. I tej doli chciałabym dziś ulżyć, cytując te słowa.
Bill Gates oblał niejeden egzamin z niejednego przedmiotu i “poradził sobie” 🙂 w życiu. Odniósł spektakularny sukces, który zaskoczył jego samego. Poradził on sobie w życiu POMIMO to, że oblał niejeden egzamin i to z niejednego przedmiotu.
W czym może nam to pomóc?
Nie wiem, jakie są Wasze przemyślenia, ale mnie ten przykład pokazuje, że szkoły na tyle oddalone są od rzeczywistości i na tyle nie przygotowują naszych dzieci do prawdziwego życia, że nie musimy się aż tak bardzo przejmować tym, jak nasze pociechy wypadają na egzaminach i jakie przynoszą oceny. Nie musimy obciążać ich naszymi oczekiwaniami, że będą przynosić do domu same dobre oceny. Bo dobre wyniki na egzaminach i dobre świadectwa NIEKONIECZNIE dają gwarancję sukcesu.
Skoro nie oceny i nie egzaminy, to co?
Na pewno przeniesienie akcentu, punktu ciężkości z ocen na prawdziwe zainteresowania dziecka. Warto zwrócić uwagę na to, czym interesuje się nasza pociecha, co skupia jego uwagę i starać się stwarzać mu jak najwięcej okazji, by mógł je rozwijać. Tu możliwości jest wiele, w zależności od wieku i zainteresowań. Starsze dzieci najlepiej zresztą wiedzą same, jak zaspokajać swoje zainteresowania. Młodszym dzieciom dobrze jest stworzyć możliwości do rozwoju tych umiejętności, które chcą w danej chwili rozwijać. Do tego potrzebna jest nam obserwacja dziecka. Np. dwulatek chce sam obierać banana. My automatycznie go w tym wyręczamy, bo “przecież jest na to za mały, żeby tak samemu…” Przełammy się i pozwólmy mu na samodzielność. Może i mandarynki chce sam obierać. Obieranie jajka ze skorupki też pewnie pochłonie jego uwagę. Chce sam sobie nalewać sok, pozwólmy mu. Dajmy mu mały dzbanuszek z niewielką ilością soku i małą szklankę lub filiżankę, żeby sam mógł się tego nauczyć. A z czasem zorganizujmy w kuchni odpowiednio niską półeczkę, na której będzie stał dzbanuszek z sokiem i szklaneczką. Najlepiej na małej tacce ze ściereczką do wycierania, gdy się nachlapie. Pokażmy dziecku, jak się posługiwać ściereczką i co z nią zrobić, gdzie zanieść, gdy jest mokra. I żeby proces był kompletny, na półeczce ustawmy koszyczek z suchymi ściereczkami i pokażmy dziecku, że po starciu rozlanego płynu, mokrą ściereczkę umieszczamy w koszu do prania, a na tacce z zestawem do samodzielnego picia umieśćmy suchą, czystą szmatkę. I obserwujmy rosnącą samodzielność naszego maluszka i to, jak buduje on poprzez taką samodzielność swoją osobowość, jaki czuje się z siebie dumny i zadowolony, jak rośnie jego poczucie własnej wartości i sprawczości (“o! Umiem to zrobić sam! To co jeszcze mógłbym sam zrobić?)
“Ale ta Twoja Pani jest głupia i niekompetentna!” “Ta szkoła jest głupia”
Słyszałam takie zdanie wypowiedziane przez mamę do dziecka, gdy odbierała je ze świetlicy. “Głupia” i “niekompetentna” to etykiety. Mama właśnie wystawiła Pani ocenę. Zakwalifikowała ją do pewnej grupy. Nie zna Pani całościowo, nie wie, jaką tak naprawdę jest osobą, bo przecież w szkole widzimy tylko pewien wycinek jej osobowości, ale oceniła ją całą jako ‘głupią” i “niekompetentną.” Tymczasem dziecko uczy się przez naśladowanie. Uczy się, że jednak można etykietować, oceniać i skreślać ludzi. Hm, czy tego chcę nauczyć moje dziecko? A czy chciałabym, by było ono w taki sposób skreślane słowami osądu? Na pewno nie.
To jak reagować na szkolną głupotę?
Po pierwsze zrozumieniem, że to system szkolny jest chory, a nie pracujący w nim ludzie. Pisałam o tym kiedyś tu.
Po drugie, nie jest dobrze krytykować nauczyciela w obecności dziecka. Możemy nie zgadzać się z nauczycielem i jasno to zakomunikować, ale tak jak nam i naszemu dziecku, nauczycielowi również należy się szacunek. Warto podchodzić z szacunkiem do każdego. Przecież można się z kimś nie zgadzać i jednocześnie mieć do tej osoby szacunek.
Po trzecie polecam mieć zdrowy dystans do szkoły (oczywiście z zachowaniem szacunku, o jakim była mowa) i dystans do ocen, którymi nie trzeba się za bardzo przejmować.
A po czwarte, i najważniejsze, warto zwrócić uwagę na osobowość dziecka i pozwolić mu na swobodny jej rozwój poza szkołą! Bo w końcu cały świat jest klasą szkolną dla naszego pełnego ciekawości dziecka!
świetny artykuł na temat ocen: http://agnieszkastein.pl/szostki-czy-zdrowie/
Ja pamiętam ze swoich szkolnych czasów, że bardzo nie lubiłam oceniania na podstawie tego, co wcześniej już robił uczeń. “zawsze dostawałeś piątki? Dobrze, podciągnę Ci tę ocenę, niech będzie”, a dla tych, którzy pisali mniej niż przeciętnie, ale się napocili i postarali nie było nawet uśmiechu…
Popieram, to działało w dwie strony, słaby uczeń nie mógł otrzymać lepszej oceny itp. Przykra rzeczywistość.
Mnie to też zawsze bolało, tym bardziej, że byłam raczej przeciętnym uczniem. No i później wszyscy się dziwili, jak udało mi się zdobyć lepsze oceny z niektórych przedmiotów
No własnie – oceny szufladkują. “Dobry”, “przeciętny”, “średni” uczeń, a tymczasem każdy z nas jako człowiek jest nieprzeciętny…
Pozdrawiam.
Takie coś nigdy nie było i nie będzie sprawiedliwe. Moim zdaniem zbyt dużo zależy od szczęścia, a poza tym uczy dzieci kombinowania.
Bardzo ciekawy wpis 🙂
Jak wyżej już wspomniano, szkoła to niestety miejsce, w którym dzieci się uczą przede wszystkim tego, że raz zaszufladkowane przez nauczyciela mają już marne szanse.
Niestety często tak jest. Tu dużo zależy od tego, jakie podejście ma “dom,” czyli rodzice, dziadkowie do szkoły. Oczywiście nie chodzi o obrzydzanie szkoły dziecku i stawianie jej w negatywnym świetle, bo to do niczego dobrego nie prowadzi i nie pomaga dziecku przetrwać w szkolnej rzeczywistości. Moim zdaniem bardzo pomocne jest, żeby rodzice w cichy i konsekwentny sposób nie przywiązywali się za bardzo do ocen. To wiele zmienia.
Dziękuję za komentarz. Pozdrawiam.
Wkurza mnie takie ocenianie, jest jak najbardziej niesprawiedliwe. Dziecko, które nie otrzymuje przychylnych ocen w ogóle, nie ma motywacji do uczenia się i starania się zrobienia czegokolwiek – bo po co, skoro i tak nie pochwalą? Przykre…
Niestety – ten system zupełnie nie ma sensu, a cały czas obowiązuje…
Oceny to nie kryterium wychowania. Dziecko może mieć gorszy dzień, albo nie rozumieć partii materiału. Lepsze jak dla mnie były oceny opisowe. Chociaż wszystko było jasne, a teraz dzieci uczą się dla numerków w dzienniku ;/
Niestety tak jest i jest to bardzo smutne…
Z ocenami opisowymi może być pewien kłopot praktyczny. Pracując kiedyś w konwencjonalnej szkole podstawowej jako nauczycielka angielskiego, tygodniowo uczyłam 180 uczniów. Trudno w takich warunkach o właściwą ocenę opisowa każdego dziecka. Obawiam się, że byłaby to ocena napisana pro forma.
Moim zdaniem oceny na niewiele sie zdaję. Oceny nie wezmą pod uwagę chociażby złego samopoczucia ucznia, czy jego problemów domowych.
Zgadza się!
Mojego synka dopiero czeka cała droga przez system edukacji, ale z własnych doświadczeń wiem, że oceny potrafią zaszufladkować dziecko oraz odebrać całą motywację do nauki. Dlatego też warto rozmawiać z dzieckiem, wytłumaczyć że niekoniecznie ocena jest odwzorowaniem tego na co stać dziecko.