W tym tekście piszę o codziennej rzeczywistości szkolnej i o tym, co jest w niej “chlebem powszednim.” O tym, że oparta jest ona o absurdalną i niezgodną z ludzką naturą zasadę, że dziecko będzie czymś zainteresowane na zawołanie. Pokazuję, jak cierpi w tym systemie nauczyciel i jak okradane z możliwości pełnego rozwoju jest dziecko. Nie byłabym sobą, gdybym nie pokazała tego z montessoriańskiej perspektywy. Ale nie jest tylko negatywnie. Na koniec kilka cennych rad, co możemy zrobić w tej złej sytuacji.
“Piotrek, ty znowu wstajesz z ławki zamiast siedzieć i pisać,” “Basiu, czemu odwracasz się do tyłu?” “Michał, pisz i nie wierć się.” I wreszcie rozpaczliwe: “Piszcie szybciej, bo nie zdążymy. Zaraz dzwonek.” Nauczyciel ogarnięty jest frustracją: “Cholera, nic mi się nie udaje. Przygotowałam się, nakserowałam materiałów, narażając się dyrekcji (w wielu szkołach nauczyciel, który dużo kseruje to nauczyciel, który naraża szkołę na koszty), nawymyślałam tyle przykładów i wszystko na nic. Znowu nie skończę zaplanowanego materiału. A powinnam. Hm… Wiem. To, czego nie zrobiliśmy na lekcji, zadam po prostu do domu. Nie mam wyjścia. I nie mam siły już do tego Piotrka. Gdy siedzi w ławce, wygląda jak zombie. Nic nie robi. Tylko patrzy tymi szklanymi, nieobecnymi oczami, co by tu zmalować. Nie interesuje go to, co mówię, choć bardzo się staram. I klasę mi dekoncentruje. Jak już wszyscy grzecznie siedzą i piszą, to on wstaje i psuje cały porządek, który z takim trudem wywalczyłam. A potem wszyscy mówią, że to ja nie umiem utrzymać w klasie dyscypliny. Że niby “nie radzę sobie z klasą.” No to, co mam robić? Przywiązać Piotrka do ławki??? Żeby mnie zamknęli? Muszę czasem krzyknąć, bo jak nie ryknę na dzieci, to się nie uspokoją i nic z nimi nie zrobię. A tak tego nie lubię. Gardło niepotrzebnie wysilam. I mam taki niesmak do siebie, że krzyczę na dzieci. Ale czasem to jedyne wyjście. Korczak nie byłby ze mnie dumny… A ja naprawdę chciałam zainteresować dzieci tą lekcją i czegoś je nauczyć…” Oto chleb powszedni naszych dzieci i naszych nauczycieli.
Piotrek: “Nie lubię szkoły. Nudno tu jest. Zadania w ćwiczeniówce są wyjątkowo nudne. Ciągle to samo. O niczym nie decyduję. Wszystko mi każą, jakbym był pozbawiony woli. Do tego trzeba siedzieć, a ja mam potrzebę ruchu. Za to na mnie krzyczą. A jak przyjdę do domu i siądę przy laptopie, to słyszę: “tylko przy tym komputerze siedzisz zamiast iść pobiegać. Garb ci od niego urośnie.” Marysia to ma dobrze. Siedzi grzecznie, pisze ładnie, wszystko rozumie. Same piątki i szóstki do domu przynosi. Nigdy nie dostała uwagi w dzienniczku. Nie jestem taki jak ona. Widać, jestem gorszy.”
Wniosek: w opisanej sytuacji wszyscy są na przegranej pozycji: zarówno dzieci, jak i nauczyciel. Ten ostatni czuje się niezrozumiany. Jak by się nie postarał, i tak psy wszyscy na nim wieszają: rodzice, prasa, blogerzy. Dzieci, z kolei, są pod presją czasu i frustracji nauczyciela. One też czują się niezrozumiane. Co bardziej wrażliwe dziecko ma poczucie winy. Widać, że Pani się postarała, a teraz na nas krzyczy. Zawiedliśmy ją. Do wszystkich uczniów w klasie, tak różnych od siebie, przykłada się tą samą miarę. Wszystkie uczą się tego samego, w tym samym czasie, w ten sam sposób. Do tego wymaga się od nich uwagi i ZAINTERESOWANIA NA ZAWOŁANIE. Od 8.00 do 8.30 Pani KAŻE ZAINTERESOWAĆ SIĘ mnożeniem. O 8.35 mają na zawołanie zainteresować się przyrodą. A potem przychodzi siostra i trzeba zainteresować się religią. A za 45 minut pani od angielskiego będzie stawać na głowie, żeby uczniowie zainteresowali się przygodami bohaterów podręcznika i będzie wyczyniać cuda z kolorową wróżką, którą dostała od wydawnictwa jako gratis, żeby urozmaicić lekcję.
Czy można zainteresować się czymś na zawołanie? Przecież to absurd. My, dorośli, oczekujemy tego od dzieci, ale umyka nam fakt, że to po prostu niemożliwe. Pomyślmy o sobie. Czy możliwe jest zainteresowanie się czymś, co jest nam narzucone, nawet przy najlepszych intencjach? Lekturę czytamy inaczej niż książkę, którą sami wybierzemy. Powiedzmy sobie szczerze: zbudowaliśmy system edukacji oparty o niewykonalny absurd. Na co dzień wymagamy od dzieci czegoś, co jest niemożliwe. Nakazując im zainteresowanie, narzucamy im ciężar nie do uniesienia i stosując kary i nagrody (uśmiechnięte buźki, słoneczka, itp), stawiając im oceny rozliczamy je z tego, jak sobie pod tym ciężarem radzą. A potem dziwimy się, że dzieci nie koncentrują się na lekcji. Czy to nie jest po prostu okrutne, wbrew ludzkiej naturze i wbrew zdrowym mechanizmom uczenia się? Daliśmy sobie prawo do tego, by tłumić spontaniczną aktywność dzieci.
Co na to Maria Montessori? O szkole, która zmusza dzieci do grzecznego siedzenia w ławce: “szkoła, zmuszając dzieci do bezruchu, tłumi ich naturalną energię i powoduje, że jak nieżywe istoty, siedzą one unieruchomione w ławkach – tak jak PRZYSZPILONE MOTYLE – zamiast rozpostrzeć skrzydła i zdobywać wiedzę z pasją.” I dalej: “Nie jest powiedziane, że tylko uczeń, który milczy nienaturalnie, jakby był niemową, i jest nieruchomy niczym porażony, jest zdyscyplinowany. Taka jednostka jest OBEZWŁADNIONA, nie zdyscyplinowana.”
O edukacji i nauczycielach: „edukacja nie jest czymś, co robi nauczyciel. To naturalny proces, który rozwija się w dziecku spontanicznie.” Tymczasem system szkolny, stawia nauczyciela w pozycji przywódcy i sprawia, że jest on w klasie jedyną nieskrępowaną w swym działaniu jednostką. Jego zadaniem jest poskramianie aktywności uczniów. Kiedy nie udaje się mu zaprowadzić porządku i ciszy, rozgląda się na boki zagubiony, jakby prosił cały świat o wybaczenie, wzywając go na świadka swojej niewinności.” Jako osoba, która w szkole swoje przepracowała, potwierdzam, że te słowa to strzał w dziesiątkę.
I co z tym wszystkim zrobić? Na pewno warto wyjść poza utarty edukacyjny schemat. Tradycyjny system szkolny zapuścił korzenie tak głęboko ze względu na nasz konformizm (“nie wydziwiajmy. Ja do szkoły chodziłem i może nie było najlepiej, ale jakoś było i się przeżyło. Jak ja przeżyłem, to inni też dadzą radę.”) i niechęć do tego, co inne, nowe. Tylko czy, przy tak szybko zmieniającej się rzeczywistości, nie robimy dzieciom krzywdy, posyłając je do szkół, które uczą schematycznego myślenia zamiast przygotowywać do życia w ciągłym szumie informacyjnym i ciągłych zmianach?
A my, rodzice, jak możemy pomóc dzieciom? Jest, na szczęście, kilka sprawdzonych sposobów 🙂 : 1) Przede wszystkim nie porównujmy swego dziecka do innych. “Każdy mózg rozwija się według planu, który jest niepowtarzalny jak osobowość jego właściciela.” pisze specjalista od rozwoju mózgu, John Medina. 2) Zdrowie psychiczne naszych dzieci jest ważniejsze niż oceny. 3) Nie obwiniajmy o wszystko nauczycieli. Oni też nie mają łatwo. 4) Skoro szkoła tłumi naturalną aktywność dziecka, pozwólmy mu na nią poza szkołą. 5) Obserwujmy dzieci, zwracając uwagę na ich predyspozycje i to, czym się interesują. “Umiejętność obserwowania bez oceniania jest najwyższą formą inteligencji” 6) DAJMY IM CZAS na twórczą zabawę i własny rozwój. “O, widzę, że interesują cię pingwiny. Może chciałabyś, żebyśmy poszli do biblioteki i poszukali jakichś książek na ten temat.” Lub “Może znajdziemy jakiś ciekawy film o pingwinach i razem go sobie obejrzymy.” 7) Rozmawiajmy z naszymi dziećmi o sobie, o tym, co nas interesowało, gdy byliśmy dziećmi i co interesuje nas teraz. Jeśli mamy niewiele czasu na własne zainteresowania z powodu pracy i mnóstwa obowiązków, powiedzmy o tym otwarcie swemu dziecku. Ale w weekend, gdy wolnego czasu jest więcej, zadbajmy o czas dla siebie i wytłumaczmy małemu człowiekowi: “teraz potrzebuję trochę czasu dla siebie. Będę robił to i to, bo mnie to interesuje. Tak jak Ciebie interesują pingwiny.” Otwarty kanał komunikacji na pewno powetuje niejedną szkodę wyrządzoną przez szkolny system. Bo dla dziecka rodzic jest najważniejszy!
Jeśli interesuje cię temat szkoły polecam wpisy o klasach mieszanych wiekowo, o tym, że szkoła zabija zdolności matematyczne dzieci i jest “rzeźnią talentów”, o genezie obecnego systemu edukacji, porównanie edukacji konwencjonalnej i Montessori ,o załawkowaniu dzieci oraz o tym, jak szkoła zabija ciekawość poznawczą
Aniu,
również jestem nauczycielką z kilkunastoletnim stażem pracy i doszłam bardzo szybko na drodze zawodowej do podobnych wniosków. Klasyczny polski system edukacji jest niestety sprzeczny z osiągnięciami psychologii rozwojowej i pedagogiki. Generuje wiele błędów (motywacja zewnętrzna, ciągłe egzekwowanie wiedzy, pamięciowe opanowywanie materiału, uzależnienie całego toku edukacji od osoby nauczyciela, pomijanie kompetencji osobowościowych oraz społecznych, brak szacunku do specyfiki przyswajania wiedzy przez dzieci oraz d naturalnych zainteresowań itp.), które sprawiają, że rozwój dzieci zaczyna zmierzać w niewłaściwym kierunku. Popieram cię i pozdrawiam.
Dziękuję za poparcie. Obawiam się, że nie tylko w Polsce mamy problem, ale np. W Stanach w konwencjonalnych szkołach też jest podobnie. Z tą różnicą, że Polska wypada lepiej w testach PISA. No cóż, trzeba zmienić cały system nauczania, co nie jest takie proste. Zależało mi, by w tym tekście napisać, jak jest, ale nie chciałam “nadawać” na nauczycieli, którzy też mają w tym systemie pod górkę. Często w szkole na wywiadówkach powtarzałam pół żartem, pół serio, że “nauczyciel też człowiek.” Pozdrawiam.
Tak, bezsprzecznie istnieje coraz bardziej paląca potrzeba podjęcia innowacyjnych (względem konwencji) rozwiązań systemowych. Pójście w kierunku edukacji Montessori byłoby idealnym rozwiązaniem, trzeba się jednak liczyć z koniecznością poniesienia wielu nakładów zarówno ludzkich jak i materialnych. Zadaję sobie często w tym kontekście pytanie: “Jak nie ja, to kto?” – dlatego w najbliższych planach mam podjęcie szkolenia kierunkowego. Nie wyobrażałam sobie również mojej córeczki w konwencjonalnej szkole i z tego względu chodzi na Szkoły Montessori (po nieudanym starcie w placówce pseudomontessori, których nie sposób na tym etapie rozwoju w Polsce uniknąć). Wczoraj powtórnie rozmawiałyśmy na temat jej wrażeń i odczuć – stwierdziła, że czuje się w szkole bardzo dobrze i nie chce nigdy jej zmieniać. Codziennie podczas Conference planuje swoje zadania; codziennie również tworzy dwa tematyczne projekty (a jest w pierwszej klasie). Ponieważ niedawno oglądaliśmy w domu animację “Mały książę” dzisiaj stwierdziła, że w tej produkcji zabrakło osoby pijaka (ponieważ czytali wspólnie książkę). Na zebraniach dzieci zgłaszają wnioski formalne, nad którymi odbywa się głosowanie – tak zainicjowała przynoszenie do szkoły własnych książek do czytania. Budzę się zawsze z jedną myślą: nie moglismy lepiej zainwestować w jej rozwój (słowo nadużywane, lecz tu adekwatne). Pozdrawiam.
Super! Bardzo się cieszę z tego, że córka tak dobrze trafila po falstarcie 🙂
Ciekawe jest to, co piszesz o szkole “pseudo-Montessori” i Montessori. Może warto ten wątek pociągnąć dalej. Napisałam do Ciebie na pocztę.
Dziękuję za ten tekst. To ważny głos w dyskusji nad zmianami w edukacji. Coraz bliższe są mi słowa Marii Montessori i staram się je wdrażać w bieżącą edukację wczesnoszkolną. Pozdrawiam.
Sprawiłaś mi ogromną radość tym komentarzem. Bardzo, bardzo dziękuję. I tak bardzo cieszę się, że są w edukacji ludzie tacy jak Ty – prawdziwi nauczyciele, jak pisała o nich Maria Montessori, czyli otwarci na zmiany, chętni, by dostrzec, że można zrobić coś inaczej. Pozdrawiam serdecznie!
Najpierw podam przykład, a potem zadam pytanie, dobrze? Otóż: kiedy byłam dzieckiem byłam przyszpilona do ławki. Byłam bardzo ruchliwa i aktywna, więc rodzice zdecydowali się zapisać mnie do szkoły sportowej (miałam takie predyspozycje, zostałam więc przyjęta). W mojej klasie byli sami ruchliwi i “przyszpileni” do ławek uczniowie. I tak jak napisałaś nie byliśmy w stanie usiedzieć w ławkach… na nudnych lekcjach. Na matematyce czy na chemii nudziło się “humanistom”, a na WOSie umysłom ścisłym. Było jednak w naszej szkole 3 nauczycieli, których lekcje nie były nudne…Pan od historii opowiadał tak ciekawie, tak wciągał nas wszystkich (chłopców, dziewczyny, grzecznych i nie grzecznych, kujonów i obiboków – celowo segreguję)w te czasy, które minęły, że zwyczajnie nie dało się nie być uważnym. Z chęci posiadania tej wiedzy. I nagle zaczynaliśmy się interesować historią (było to i o 9.50 i o 12.30). Wszyscy. Podobnie było z fizyką i językiem polskim. Tych trzech nauczycieli potrafiło nas wciągnąć w swój świat, bo byli dla nas charyzmatyczni, mieli wielką wiedzę i byli pełni pasji. Kochali swoje dziedziny i kochali nas uczyć. Dodam, że nie byli to młodzi ludzie, więc mogli poczuć się wypaleni. Mieli też do zrealizowania program. Pani od języka polskiego, czy pan od historii mieli nawet całkiem sporo tematów, które musieli nam przedstawić. A teraz moje pytanie: Jak zatem to jest możliwe, że my “przyszpilone motyle” potrafiliśmy skoncentrować uwagę o tej konkretnej godzinie, w tej konkretnie ławce, mając totalnie odmienne predyspozycje? Dodam, że mam większe predyspozycje humanistyczne, w tych dziedzina czuję się lepiej, a fizykę nie dość, że uwielbiałam to ją rozumiałam i do dziś pamiętam bardzo dobrze to czego się uczyłam w szkole (w przeciwieństwie np. do zagadnień z dziedziny chemii). Dodam też, że piszę o czasach podstawówki (klasy 4-8, jestem ostatnim rocznikiem, który nie szedł do gimnazjum). W całym moim życiu spotkałam jeszcze kilku nauczycieli, który przekazali nam swoją pasję. I tk się zastanawiam, czy rzeczywiście to, że uczniowie nie słuchają to tylko i wyłącznie wina trzymania ich w ryzach ławek i godzin? Czy może jednak wina leży po stronie rodziców, nauczycieli (bez powołania), sposobu wychowania społecznego (w braku szacunku do kogo- i czegokolwiek)? Pytam bez jakiejkolwiek złośliwości. Naprawdę jestem ciekawa, czy system Montessori nie stanowi usprawiedliwienia dla nieudolności nas-dorosłych w pewnym sensie zrzucając winę na system i na specyfikę dzieci. Moim zdaniem każdy człowiek jest w stanie nauczyć się wszystkiego, trzeba tylko umieć go nauczyć:)
Bardzo dziękuję za ten komentarz. Stawiasz bardzo dobre i uzasadnione pytanie. Masz rację. Charyzmatyczny nauczyciel jest w stanie rozpalić uczniów. I w szkołach nadal są charyzmatyczni nauczyciele, choć, mam wrażenie, że jest ich coraz mniej z kilku powodów: 1) biurokracja w szkole bardzo wzrosła 2) dzieci mają większe problemy z koncentracją uwagi na skutek m.in. przebodźcowania i zbyt małej ilości ruchu 3) jak napisałaś, nauczyciel nie cieszy się szacunkiem ze względu na brak wychowania społecznego. Natomiast co do systemu Montessori, nie powstał on w odpowiedzi na brak dyscypliny u dzieci i nieudolność dorosłych. Powstał on na podstawie starannej, naukowej obserwacji. Maria Montessori zauważyła, że jak się da dzieciom swobodę ruchu, pomoce dostosowane do ich poziomu rozwojowego i ciekawości poznawczej, to w klasie będzie więcej dyscypliny niż w klasach z ławkami. I bardziej intensywna praca dzieci. W szkołach Montessori dzieci mogą pisać, czytać, wykonywać działania arytmetyczne, itd na dywaniku na podłodze. Związane jest to z ich rozwojem fizycznym, a dokładnie proporcjami pomiędzy długością nóg a tułowia. Np. w wieku 4-9 lat dzieci chętnie pracują na podłodze, na brzuchu, podpierając się na rękach, często zginając nogi. Ta pozycja jest dla nich wygodna ze względu na proporcje ciała. Przygotowuję właśnie wpis na ten temat. Polecam! I pozdrawiam.
Mój 5-letni synek chodzi do przedszkola Montessori już od ponad 2 lat 🙂 Ma bardzo bogatą wyobraźnię, która czasami wręcz przeraża dorosłych, a energii za cały zastęp harcerski 😀 Jest bardzo ciekawy wielu rzeczy, “papuga” Mu się nie zamyka. Zapewne też wpływ właśnie nauczania poprzez Montessori 🙂 Boję się, że jak pójdzie do szkoły, to zostanie to Jego parcie do przodu przystopowane właśnie poprzez przyszpilenie do ławki. Córa natomiast jest w 5 klasie podstawówki i “nienawidzi” szkoły. Nie zależy Jej na ocenach, na szacunku nauczycieli, na wiedzy zdobywanej w taki sposób. Spokojnemu dziecku czasami ciężko wytrzymać w ławce 45 minut, bo np. za oknem jest coś ciekawszego.
Szkoła powinna być dla dzieci, a nie dzieci i Ich umiejętności i zainteresowania dla szkoły. Niestety nasi rządzący chyba niewiele wiedzą na ten temat i w ten sposób często niweczą to, co w żłobkach, przedszkolach udaje się wypracować.
Niestety tak jest 🙁 Ale mam szczerą nadzieję, że coś się bedzie zmieniać. Wśród wielu osób widzę zainteresowanie tematem alternatywnej edukacji, jest też inicjatywa Budząca Się Szkoła. Są szkoły demokratyczne, waldorfskie, itd. W USA udaje się stopniowo przekształcanie szkól publicznych w szkoły Montessori. Dzieje się to powoli, ale jest taka tendencja. Co do Twoich dzieci, to, co synek zyskał w przedszkolu Montessori i tak w nim już na zawsze zostanie. Ziarno zostało zasiane 🙂 Może okazać się trochę “niepokorny” w szkole, ale polecam swoje rady przy końcu wpisu. Podobnie rzecz się ma z córką. Warto przekierować jej uwagę z niezadowolenia ze szkoły na to, co ją interesuje, mieć zdrowy stosunek do ocen i wspierać ją w zainteresowaniach. Jeśli chodzi o rzeczywistość szkolną, warto okazać córce zrozumienie, ale nie krytykować zanadto szkoły i nauczycieli, bo nie jest to samo w sobie konstruktywne i jedynie ją rozgoryczy. Trzeba chyba nastawić się na bieżące rozwiązywanie problemów. Życzę Wam powodzenia.
Dziękuję bardzo za odpowiedź, jest dla mnie budująca 🙂 Dla mnie oceny nie są ważne, tylko to, czego córka się nauczy i wiadomości jakie przyswoi. Oceny są nieadekwatne do wiedzy nabytej przez dziecko. Szkołę i nauczycieli ma w miarę dobrych i pomocnych. Z chęcią poczytam ogólnie o Montessori, zwłaszcza dla Młodej 🙂
Bardzo dziękuję za artykuł :
Pozdrawiam.
Jestem nauczycielem z wieloletnim stażem. Zgadzam się, że szkoła w obecnej postaci nie spełnia oczekiwań uczniów i rodziców. Należy jednak pamiętać, że nauczycieli też nie. Tylko jak to zmienić? Nauczyciel ma mnóstwo ograniczeń, obecnie czuję się jak Syzyf i nie mam siły przeskoczyć kolejnego etapu. Walczenie o każdą zmianę, nawet o najdrobniejszą pochłania mnóstwo mojej energii i z końcem roku szkolnego po prostu jej nie mam. Gdy wydaje mi się, że już coś drgnęło, że dam radę, znowu mój kamień zostaje zrzucony.
Tak!!! Zgadzam się! Szkoła nie spełnia oczekiwań nauczycieli. Z moich obserwacji i doświadczeń wynika, że nauczyciele stanowią grupę zawodową, która stała się przysłowiowym “chłopcem do bicia.” Dostają cięgi od często roszczeniowych rodziców, od nas, blogerów, od specjalistów od edukacji, którzy wypowiadają się chętnie, pomimo że nie dotknęli rzeczywistości szkolnej i dlatego jej nie rozumieją. Za to mają mnóstwo dobrych rad. Jest to bardzo frustrujące. Przyznaję, bo wiem dokładnie, jak to jest. Pracowałam w szkole podstawowej, gimnazjum i liceum. Jak to zmienić? Sam fakt, że myślimy o tym, że zadajemy sobie to pytanie, szukamy nowych rozwiązań niesie w sobie zaczyn zmian. Poza tym, pomimo tych wszystkich trudności w pracy nauczyciela i ograniczeń, jakie niesie z sobą przestarzały system edukacji, każdy akt wyjścia do ucznia z sercem, zrozumieniem, akceptacją odciska się w sposób, z którego nie zdajemy sobie sprawy i nie pozostaje bez echa. Pozdrawiam serdecznie.
Zgadzam się z opinią. Ale jest jeszcze jeden aspekt, który jest – moim zdaniem – totalnie niewykorzystany. Przecież nauczyciele, podobnie jak lekarze, to ogromna grupa zawodowa. Dlaczego, skoro jest was tak wielu i to tak wielu niezadowolonych, nie wykorzystacie swojej siły stosując naciski oddolne na decydentów? Nie sądzę żeby tak liczne głosy, gdyby były podnoszone często i systematycznie, zostały zlekceważone. A w zasadzie słyszy się tylko o protestach tych dwóch grup zawodowych w kontekście niskich płac, co reszty bardziej świadomej części społeczeństwa – nie nastawia przychylnie…
Niestety media nagłaśniają to, co kontrowersyjne i zwraca uwagę. Protesty są również merytoryczne, ale o tym nikt nie pisze, bo to nie wzbudza aż tylu emocji, co pieniądze. Dodam przy okazji tego tematu, że pracując jako nauczyciel w Krakowie ( z tego, co słyszałam, to każdy rejon inaczej płaci nauczycielom), śmiałam się do rozpuku, czytając doniesienia medialne, ile rzekomo zarabiam. Nigdy na moim koncie nie znalazła się kwota, o której była mowa w prasie. Za to sąsiedzi, co ukazywał się artykuł na temat arogancji i roszczeniowej postawy nauczycieli, patrzyli na mnie bokiem, i podliczali mnie, ile czasu spędzam w szkole, a ile w domu. Chodziło o udowodnienie mi, że sporo zarabiam, a mało pracuję.Zaczęłam więc pokazywać im, ile papierów i biurokratycznej pracy przynoszę do domu i wyjaśniać, że w szkole nie mamy warunków lokalowych, żeby nad nimi pracować, bo pokoje nauczycielskie są małe i ciasne. Zawsze borykaliśmy się z niedoborem komputerów, dostępu do drukarki, itp i najczęściej pracowałam na swoim sprzęcie. Ale nie chcę już wracać do tych tematów, bo to zamknięty rozdział w moim życiu. Podsumuję jedynie, że uwagi merytoryczne są zgłaszane, ale media tego nie podają.