No właśnie. Gdy zwrócimy się do dziecka takimi słowami, to jest to pochwała, czy nie? Odpowiedź może wydawać się wymijająca, ale, zapewniam, że taka nie jest. Bo TO ZALEŻY. Zależy od naszej wewnętrznej intencji, z jaką wypowiadamy te słowa. Na myśl przychodzą mi dwie możliwe intencje. Możemy powiedzieć “podoba mi się…” w duchu POCHWAŁY. Oznacza to, że zakładamy sobie jakiś niewidoczny dla dziecka cel, np. podniesienie jego samooceny (to nie działa! Wręcz przeciwnie. Więcej tu) albo chęć wpłynięcia na dziecko, by więcej czasu rysowało, bo rysowanie jest czynnością rozwijającą, a do tego daje nam cenne chwile wytchnienia, itp. Wówczas wypowiadamy te słowa w określonym celu, a naszą intencją jest wywrzeć bezpośredni wpływ na zachowanie lub rozwój wewnętrzny dziecka. W takim układzie słowa te są klasyczną pochwałą, poprzez którą wyrządzamy dziecku tzw. klasyczną niedźwiedzią przysługę. Chcemy dobrze, a wychodzi źle. (więcej tu)
Możemy wypowiedzieć te same słowa w duchu RELACJI z dzieckiem. Nie mamy wówczas żadnych zakusów, by wpłynąć na dziecko w jakikolwiek sposób. Po prostu patrzymy na rysunek i wyrażamy szczerze, bez podtekstów to, co czujemy. O nic innego nam tu nie chodzi. Po prostu dzielimy się z dzieckiem tym, co czujemy, co widzimy i w takim duchu wypowiadamy te słowa. Jesteśmy w tym autentyczni. Nie oceniamy tu w żaden sposób rysunku dziecka. Rysunek jest tu w ogóle drugorzędny. Na pierwszym miejscu jest relacja z dzieckiem i ona tak naprawdę zwróci jego uwagę. Dziecko poczuje się faktycznie ZAUWAŻONE przez rodzica. Zauważone i nie ocenione. To zasadnicza różnica, gdyż wszelka ocena blokuje przepływ prawdziwej komunikacji. Tylko tam, gdzie nie czujemy się oceniani, czujemy się na tyle bezpiecznie, że pozwalamy sobie na prawdziwe bycie sobą. Dotyczy to zarówno nas, dorosłych, jak i dzieci. Poczucie bycia ZAUWAŻONYM, czy DOSTRZEŻONYM i NIE OCENIONYM jest bardzo ważne dla rozwoju dziecka. Poprzez nie nabiera ono poczucia, że jest dla rodzica ważne, co buduje jego poczucie własnej wartości. Ocena ma zawsze dwie strony, jak medal, czy moneta. Nawet ocena pozytywna niesie z sobą możliwość/niebezpieczeństwo/strach przed oceną negatywną.
Skąd wiedzieć, jakie są nasze wewnętrzne intencje? Po pierwsze, bądźmy świadomi ich istnienia. Te same słowa mogą być wypowiedziane z różnymi intencjami i przez to ich znaczenie będzie się zasadniczo różnić. Nasze intencje są czymś w rodzaju wewnętrznego dysku komputera. Niewidoczne dla oczu, są w nas, w naszym wnętrzu. Jak je odczytywać? To proste. Wystarczy zadać sobie pytanie: “jakie są moje wewnętrzne intencje, gdy…?” i być z sobą szczerym. Co, jeśli okaże się, że moje wewnętrzne intencje nie są zbyt chlubne? Na przykład ukaraliśmy dziecko, bo nas nie posłuchało. Przyjrzyjmy się naszej wewnętrznej intencji, najlepiej w duchu naukowego badacza. Bez emocji. Bez chęci ukarania się, kąśliwej samokrytyki, czy poczucia winy. Po prostu, na zasadzie suchej relacji faktów powiedzmy sobie: “ukarałam dziecko, bo mnie nie słuchało/zdenerwowało.” Postawmy dwa kolejne pytania: dlaczego dziecko zachowało się w taki sposób? oraz jak inaczej możemy zareagować na taką sytuację w przyszłości? Wyciągnijmy wnioski. Następnym razem zadziałajmy według nich. I tyle. Sprawa załatwiona. Każdy z nas jest w procesie i uczy się. My, rodzice i nasze dzieci też.