Ten wpis to nie moralitet. Czy znacie choć jedną osobę, która z ręką na sercu może powiedzieć, że nigdy nie poniosły jej nerwy i nie zareagowała w sposób, którego później żałowała? Bo ja nie. Dziś o tym, że mamy prawo do błędów, o tym, jak zapobiegać sytuacjom, w których mogą nas ponieść nerwy oraz o tym, co zrobić, gdy znajdziemy się po tej ciemnej stronie mocy.
Carrefour. Kolejka do kasy. Przede mną stoi tata z około sześcioletnią córką, Basią. Dziewczynka wyraźnie nudzi się. Nie wie, co ma robić, więc piszczy i buczy. Konsekwentnie, jednostajnie, na przemian to piszczy, to buczy. Niby nie jest to głośne, ale wżera się w uszy i denerwuje. Ja akurat w tej sytuacji mam szczęście. Mam troje dzieci, kilka lat przepracowałam w szkole podstawowej, mam więc sporą tolerancję na hałas. Umiem się nawet wyłączyć i go nie słyszeć, ale w kontekście hipermarketu, ruchu, zabiegania, zauważam u siebie rosnącą irytację. Tłumaczę sobie, że dziecko w taki sposób radzi sobie z nudą i podpatruję kątem oka, jak reaguje reszta kolejki oraz co na to tata. Pozostałe osoby w kolejce są wyraźnie zdenerwowane. Ale znoszą sytuację godnie i nic nie mówią. A tata? Początkowo wydaje się być spokojny. Po chwili zaczyna się nerwowo kręcić. W dalszej kolejności zaczyna błądzić wzrokiem po suficie, jakby chciał odciąć się od coraz bardziej denerwującego go zachowania dziecka. Ale nic nie mówi. Chce jak najlepiej. Tymczasem jego niewypowiedziana irytacja narasta i gdy córka zaczyna szarpać go za rękaw, wybucha: „przestań wreszcie tak się zachowywać i daj mi święty spokój! A najlepiej to odejdź ode mnie,” krzyczy. Dziewczynka, zaskoczona jego reakcją, wybucha płaczem. „Przestań płakać, bekso,” dorzuca zdenerwowany tata. Na to nadchodzi mama. Podchodzi do dziecka i mówi: „No, nie płacz już. Przecież nic takiego się nie stało.”
No to stało się czy się nie stało? Stało się! Dziecko jest zaskoczone gniewem ojca. Czuje się boleśnie odrzucone („najlepiej odejdź ode mnie” „daj mi święty spokój”) i ocenione. Etykieta „beksa” ciąży i boli. Do tego mama odmówiła mu prawa do smutku i żalu („nie płacz”). Dziewczynka czuje się przez nią niezrozumiana („nic takiego się nie stało.”) Być może jest nawet oburzona takim niezrozumieniem i brakiem empatii. Każde słowo, które padło z ust najbliższych osób zraniło i sprawiło dziecku ból. To nie jest dobra sytuacja. Czy tata miał prawo do irytacji? Miał. To piszczenie i buczenie było naprawdę trudne do zniesienia. A ciągnięcie za rękaw przelało szalę goryczy. Do tego pewnie nie lubi hipermarketów i zakupów. Tata miał prawo się zezłościć.
Czy można było zapobiec takiemu biegowi wydarzeń? Tak. Gdy dziewczynka zaczęła piszczeć i buczeć, to tata mógł spojrzeć na nią, przykucnąć, by nawiązać kontakt wzrokowy i powiedzieć tonem stanowczym, ale nie groźnym: „Basiu, nie chcę, żebyś tak piszczała, bo bardzo mnie to denerwuje. To jest nieprzyjemne dla moich uszu. Wiem, że się nudzisz. Ja też. Zaraz zapłacimy i wyjdziemy z tego sklepu.” Dziewczynka czułaby się potraktowana podmiotowo, z szacunkiem. Tata zakomunikowałby jej też w ten sposób swoje emocje, co z całą pewnością wzmocniłoby ich relację. Jednocześnie pokazałby jej w praktyczny sposób, jak zdetonować bombę emocjonalną.
A mama? Mama na pewno chciała jak najlepiej, choć wyszło jak najgorzej. Mama mogła również nawiązać kontakt wzrokowy z córką i uznać jej zranione emocje, relacjonując to, co się wydarzyło, np. „płaczesz, bo jest Ci bardzo smutno. Tata zdenerwował się i nakrzyczał na Ciebie. Nazwał Cię beksą.” Mogła pozwolić jej płakać. Ból trzeba wypłakać, żeby się go pozbyć, a nie kumulować w sobie. Tymczasem dla mamy również nie była to łatwa sytuacja. Pewnie myślała o innych ludziach. Obawiała się ich reakcji, a zwłaszcza osądu. Tego wiszącego w powietrzu: „ci ludzie mają rozwydrzone dziecko. Z własnym dzieckiem sobie nie radzą. To nie są kompetentni rodzice.” Pewnie było jej też wstyd za reakcję męża, który po prostu nie poradził sobie w tej sytuacji. Może chciała zakryć jego błąd, czyli jego słabość. Nieporadzenie sobie z czymś, okazanie słabości to nie potępiające etykiety. Nie śmiałabym przypinać temu panu takich łatek. Kim jestem, żeby osądzać?
Wniosek: gdy dziecko zaczyna robić coś, co źle na nas działa i nas denerwuje, potraktujmy to jak pomarańczowe światło i szybciutko zanalizujmy to zachowanie. Jeżeli uznamy, że jest to zachowanie, nad którym dziecko ma moc zapanować, poinformujmy je o naszych odczuciach i ewentualnie odczuciach innych ludzi wokół nas. Nie słowami moralizatora, który wszystko wie i z wysokiego piedestału narzuca dziecku standardy zachowania, tylko podzielmy się sobą, swoimi odczuciami. Tak normalnie, „po ludzku:” „nie chcę, żebyś tak robił, bo bardzo mnie to denerwuje. Innych ludzi też.” Okażmy zrozumienie, np.: „wiem, że się nudzisz/wolałbyś być gdzie indziej. Wiem też, że musimy zrobić te zakupy.” Unikajmy trybu rozkazującego, czyli stwierdzeń w rodzaju: „nie rób tego,” czy „nie robimy tak/nie robi się tak.” Nie są to wypowiedzi osobiste. Są za to narzucające, tworzą dystans i przez to mało skuteczne. Zachowajmy je natomiast na sytuacje związane bezpośrednio z bezpieczeństwem dziecka. Gdy zdrowie lub życie dziecka jest w jakikolwiek zagrożone tryb rozkazujący, podniesiony głoś i w ogóle wszelkie środki ratujące są dozwolone!
Innymi słowy, potraktujmy dziecko poważnie. Z godnością. Co to da? Po pierwsze – zapobiegamy w ten sposób wybuchowi złych, raniących emocji. Po drugie – budujemy w dziecku poczucie godności i pokazujemy mu, jak traktować innych z godnością. Po trzecie – dajemy dziecku w ten sposób okazję do poćwiczenia samokontroli, która będzie mu w życiu bardzo potrzebna. I po czwarte – w praktyczny sposób modelujemy jego zachowanie w podobnych sytuacjach. Pokazujemy mu, jak postępować, gdy coś lub ktoś je denerwuje, czy krzywdzi lub wkracza nadmiernie w jego prywatną przestrzeń. Nauczy się ono w ten sposób komunikować swoje odczucia i potrzeby. Dowie się jak asertywnie, rzeczowo rozbroić potencjalnie szkodliwą bombę emocjonalną.
„No dobrze, ale ci rodzice rozegrali tę sytuację fatalnie. Klamka zapadła. Dziecko jest emocjonalnie uszkodzone.” Na szczęście nie jest to prawda! W każdej relacji zdarzają się potknięcia i upadki. Ważne, żeby po przerwaniu tkanki relacji, doprowadzić do jej naprawy. Jak? Porozmawiać, gdy emocje opadną. Opisać rzeczowo, co się wydarzyło, opisać swoje odczucia, swoje reakcje. Pozwolić drugiej stronie na to samo. Jeśli dziecko nie ma jeszcze doświadczenia w wyrażaniu swoich emocji, można pomóc mu w ich opisie. Odczekać chwilę w ciszy, by te bliskie wyznania miały czas zapaść w nas. Po czym przytulić się, uśmiechnąć i wejść w nową przestrzeń większej bliskości. Tak, błędy, które popełniamy, nasze upadki i niedociągnięcia mogą nas do siebie zbliżyć!
Rodzice Basi to dobrzy, kochający rodzice, którzy dali się ponieść fali złych emocji. Tylko ten z nas, kto nigdy w swym życiu nie był na takiej fali, ma prawo rzucić w tych rodziców kamieniem. Na pewno nie będę to ja 😉
No dobrze wszystko fajnie…staram się tak robić…tłumaczyć jak najprościej…zapowiadac konsekwencje…prosić o “nie robienie” czegoś…A mój trzylatek i tak to robi , konsekwencji nie chcę ale i tak robi…patrząc mi w twarz i z uśmiechem…co teraz…I buczenie w kolejce to dla mnie nie problem…raczej ciągnie kabli z prądem, wylewanie wszystkiego na siebie i na rzeczy, wrzaski przy ubieraniu-radzi sobie świetnie i wycie o wszystko i za wszystko…
Postaram się w najbliższym czasie napisać praktycznie na temat ustalania i egzekwowania granic. Póki co nasuwa mi się jedno pytanie. Czy zapowiadanie konsekwencji wiąże się z ich wprowadzaniem? Bo jeśli nie, to synek pewnie próbuje sprawdzić, na ile uda mu się od nich uciec. Czy wylewanie na siebie wszystkiego jest zamierzone, czy jest efektem braku wyćwiczenia, który w tym wieku jest naturalny? Jeżeli jest to niezgrabność, to bardzo ważne jest okazanie bezwarunkowej akceptacji, choć jest to trudne. Ważne, żeby nie czuł się oceniany. Wiem, ze to wyzwanie dla rodzica, bo sama przez to przeszłam, ale to jedyne wyjście i szansa na zmianę. Można mu natomiast przygotować gąbeczkę lub szmatkę i powiedzieć: “gdy coś wylejesz, można to zetrzeć” I pokazać mu, jak to zrobić. Żeby przyciągnąć uwagę dziecka, warto zrobić to powoli, dokładnie, jakby z namaszczeniem. Gdy wylanie się powtórzy, można przynieść gąbkę i zapytać: “czy chcesz wytrzeć tę wodę?” Jeśli odmówi, wytrzeć. I konsekwentnie tak postępować. Pewnego dnia zechce wycierać sam. Można mu też przygotować dwa dzbanuszki na tacce, jeden z wodą i pokazać, jak przelewać. Pokazując, warto zrobić to bardzo dokładnie i powoli. Po czym zapytać go: chciałbyś spróbować? Wylewanie w tym wieku jest normalne. Chyba że jest to próba zwrócenia na siebie uwagi. Warto wówczas przyglądnąć się i zastanowić, jaka jest przyczyna. Jeżeli Jeśli chodzi o ubieranie, można wprowadzić element wyboru, który być może zdetonuje złość i frustrację. Na przykład można go zapytać, czy chce na siebie włożyć tę, czy inną kurteczkę/bluzę/skarpetki. Tu ważne, żeby mógł wybrać jedną spośród dwóch opcji. Więcej opcji będzie dla niego zbyt trudne. Polecam też wpis o tym, skąd u dziecka w tym wieku bierze się taki “bunt.” Pomaga to zrozumieć malucha i przetrwać ten trudny okres. “Bunt dwulatka” to nazwa umowna. Dotyczy on też dzieci trzyletnich. http://bycblizej.pl/2014/11/21/nie-bunt-dwulatka/ Pozdrawiam i trzymam kciuki!
Bardzo dziękuję za ten wpis, bardzo mnie pokrzepił po przejściach jakie miewam ostatnimi czasy z dziećmi…
A ja dziękuję za komentarz i dobre słowo!
Skoro ten wpis był pomocny, to polecam też i ten: https://czasnamontessori.pl/o-tym-ze-nie-ma-zlych-emocji
Wszystkie emocje są dobre!
Pozdrawiam ciepło!