Szkolna gra pozorów
Oto typowa klasa szkolna. Rząd ławek, w których siedzą uczniowie. Na środku klasy tablica, przed którą stoi nauczyciel. Nauczyciel mówi. Dzieci słuchają. Przynajmniej takie jest założenie. Od czasu do czasu następuje interakcja. Nauczyciel zadaje pytania, a uczniowie zgłaszają się do odpowiedzi. Pytania mają na celu uzyskanie konkretnej odpowiedzi, która wpasuje się w szablon, jakim jest szkolny program. Rzadko padają pytania otwarte, bo na luźne dywagacje nie bardzo jest czas w ciągu 45 minut lekcji. Nauczyciel zarządza całym procesem “uczenia się.” To on jest w centrum.
Nauczyciel ma plan, by przekazać daną porcję wiedzy w czasie lekcji wszystkim dzieciom. Każde dziecko otrzyma tę samą treść, czy jest na nią gotowe, czy nie. Nauczyciel ma do zrealizowania podręcznik, który przygotowali eksperci w oparciu o tzw. podstawę programową. To jego zadanie, z którego przyjdzie mu się rozliczyć się pod koniec roku szkolnego przed urzędnikami.
Co na to Montessori:
“Znamy dobrze to smutne przedstawienie. W klasie znajduje się nauczyciel, który uczniom wkłada wiedzę do głów. Żeby jego praca była dobrze wykonana, niezbędna jest dyscyplina, która zmusza uczniów do bezruchu i nakazuje uwagę. Aby wymusić taką postawę wśród uczniów, nauczyciel ma do dyspozycji nagrody i kary (czyli uśmiechnięte bądź skrzywione buźki, słoneczka, oceny za zachowanie, “jak będziecie grzeczni, to nie będzie zadania,” “dziś byliście niegrzeczni, więc za karę dostaniecie zadanie,” itp). Te kary i nagrody (czyli oceny w różnych postaciach) są, pozwólcie, że się tak wyrażę, szkolną ławka dla psychiki dziecka, to znaczy są narzędziem niewolnictwa psychiki. One nie łagodzą deformacji. One je powodują.”
Dzieci jak “nieżywe istoty,” “przyszpilone motyle”
Zdaniem Montessori szkoła jest miejscem, gdzie dzieci “tłumią swoją spontaniczną ekspresję i jak nieżywe istoty siedzą unieruchomione w ławkach – tak jak przyszpilone motyle – zamiast rozpostrzec skrzydła i zdobywać wiedzę z pasją.”
Jeśli dasz dzieciom wolność, to nie nauczą się dyscypliny – obalmy ten mit
Zwolennicy tradycyjnych szkół uważają, że siedzenie w ławkach i słuchanie nauczyciela to sposób na nauczenie dziecka dyscypliny; że jeśli tego zabraknie, dziecko nigdy nie nauczy się dyscypliny. Tymczasem jest wręcz przeciwnie. Represja szkolnej ławki i nakaz milczenia są tak samo nieskuteczne jak zniesienie wszystkich ograniczeń i pozwolenie dziecku na robienie absolutnie wszystkiego na co ma ochotę. Dziecko musi mieć wolność, by nauczyć się z niej korzystać i by nią odpowiednio zarządzać. “Dyscyplina,” pisała Maria Montessori, “musi być aktywna. Nie jest powiedziane, że tylko uczeń, który milczy nienaturalnie, jakby był niemową, i jest nieruchomy, niczym porażony, jest zdyscyplinowany. Taka jednostka jest obezwładniona, a nie zdyscyplinowana. My nazywamy zdyscyplinowanym tego, kto jest panem samego siebie i umie decydować o sobie. Ten rodzaj dyscypliny różni się od absolutnego i bezdyskusyjnego przymusu do bezruchu.”
I po co to wszystko?
“Trzymamy uczniów w szkole stłamszonych między tymi degradującymi ciało i psychikę narzędziami takimi jak ławka szkolna, w której trzeba siedzieć oraz nagrody i kary zewnętrzne, by zmusić dzieci do dyscypliny w bezruchu i ciszy. Żeby gdzie ich doprowadzić? Niestety, by prowadzić ich bez żadnego celu. Mechanicznie wlewamy w ich mózgi zawartości programów szkolnych – programów wymyślonych często w ministerstwach i narzuconych przez prawo. Wobec takiego zaniedbania w życiu, które jest życiem naszych dzieci i przyszłych pokoleń, powinniśmy zaczerwienić się ze wstydu.”
Powolne budzenie się naszej świadomości
Ale na szczęście coś zaczyna drgać w naszej zbiorowej świadomości w tym temacie. “Nie myślimy o dziecku całościowo. Nie bierzemy pod uwagę tego, że dziecko ma naturalną potrzebę ruchu, która może mu pomóc w nauce!” pisze Lindsay Di Stefano w artykule w New York Times. No właśnie. Nie dość, że ruch pomaga w nauce, to efektywne uczenie się następuje właśnie poprzez ruch. Powoli rośnie świadomość tego faktu. Główny Kurator Oświaty w Emerson w stanie New Jersey, Brian Gatens pisze tak: “MUSIMY w jakiś sposób praktycznie odpowiedzieć na fakt, że dzieci potrzebują ruchu. Skazując je na siedzenie w ławkach i słuchanie nauczyciela w ciszy działamy w niezgodzie z ich prawdziwą naturą.”
Ruch w klasie – ale jak to zrobić?
Jak zaszczepić ruch w klasie? Niektórzy nauczyciele, i chwała im za to, wplatają kilkuminutową gimnastykę w tok lekcji. Czyni to sporą różnicę, ale to tylko (choć i “aż”) półśrodek. To o wiele za mało.
Są też lekcje wf-u. Są one bardzo cenne i bardzo niedoceniane. Montessori zwróciła jednakże uwagę na fakt, że wszelka zorganizowana gimnastyka, którą skądinąd bardzo ceniła, jest jedynie reakcją na niewłaściwy tryb życia w szkolnej klasie i niestety nie ma żadnego wpływu na zmianę tego trybu. Montessori chodziło o zmianę na głębszym poziomie, o uczynienie ruchu tak naturalnym, że niezauważalnym elementem nauki dzieci.
Montessoriański, niezawodny przepis na ruch
Maria Montessori pisała o ruchu tak: “Ruch jest podstawowym czynnikiem niezbędnym do życia i szkoła nie może być jego hamulcem. On ma być pomocny w tym, by dobrze wykorzystać energię i pozwolić dziecku na prawidłowy rozwój.” Widzicie analogię?“Nie myślimy o dziecku całościowo. Nie bierzemy pod uwagę tego, że dziecko ma naturalną potrzebę ruchu, która może mu pomóc w nauce!”
I wreszcie obiecany montessoriański przepis na ruch: “jednym z głównych przedsięwzięć naszej metody jest wplecenie wychowania fizycznego do życia dzieci przez wdrożenie go do codziennego praktycznego życia w szkole. NASZA METODA TRAKTUJE WYCHOWANIE RUCHOWE I WYCHOWANIE UMYSŁOWE DZIECKA JAKO NIEROZERWALNĄ CAŁOŚĆ.” To dlatego dzieci w przedszkolach i szkołach Montessori nie muszą siedzieć w ławkach, mogą pracować na podłodze na dywanikach (więcej na ten temat tu), samodzielnie wybierają pomoce, z którymi będą pracować, we własnym tempie, w sposób, który jest dla nich optymalny; same decydują o tym, jak długo nad czymś pracują; w każdej chwili mogą wstać i się czegoś napić lub zjeść przekąskę, przejść się po sali, zobaczyć, co robią inne dzieci. W przedszkolu dzieci chętnie wykonują tzw. ćwiczenia życia praktycznego, czyli rozwijanie i zwijanie dywanika, na którym kładą swoje pomoce, zamiatanie, mycie podłogi, miski, polerowanie, czyszczenie butów, przelewanie, przesypywanie, nauka wiązania, nawlekania korali, itp. Poprzez te ćwiczenia dziecko doskonali swoje ruchy, rusza rękami i ćwiczy mięśnie bardziej niż podczas normalnej gimnastyki. Dziecko nie zauważa tego, że ćwiczy, bo skoncentrowane jest na wykonaniu konkretnej pracy, np. nakrywania do stołu. “Otoczenie, w którym żyje dziecko jest sala gimnastyczną, gdzie może ono doskonalić swoje ruchy.” Genialne, nie sądzicie?
Linki do artykułów, które skłoniły mnie do tej refleksji:
Pani Anno! Co można jeszcze zrobić w tradycyjnej szkole? Podczas lekcji? Proszę o pomoc… Dywan jest szafki są i co można przemycić dla 25 dzieciaków. Czy może ma Pani doświadczenie w pracy z dzieckiem z zespołem Aspergera?
Dzieci to istoty żywe, które dopiero eksplorują swoje ciało, otoczenie, innych ludzi. A my jako dorośli powinniśmy im to ułatwić, a przy najmniej nie przeszkadzać! Bądźmy odpowiedzialni i świadomi jak swoim zachowaniem, zakazami i nakazami wpływamy na rozwój naszych pociech.