Kim jest niemowlę?
„Słodki bobasek,” który „nic nie robi, tylko je, śpi i wydala.” Czasem porozgląda się, pogaworzy, ale zaraz znowu zasypia. To taka „bezmózgowa marchewka.” Tyle że „sweetaśna.”
Jak to się więc dzieje, że ta mała słodziutka istotka, skupiona jedynie na wegetacji. która, rodząc się, dysponuje tylko odruchami noworodkowymi i nawet wzrok musi sobie wyćwiczyć, bo na początku widzi nieostro, dwuwymiarowo, tylko do 20-30 cm, po pół roku siedzi, około roku chodzi, niebawem zaczyna biegać, a około 2-go roku życia rozumie, co się do niej mówi i sama jest w stanie coś powiedzieć. Mało tego, rozumie emocje i to na tyle głęboko, że jest w stanie nami manipulować. Do tego od początku jest jedyna w swoim rodzaju, indywidualna i niepowtarzalna.
Od ponad 20-tu lat problem ten badają naukowcy. Mając dostępne nowe narzędzia do badania mózgu, doszli oni do zaskakujących, choć, jakby pomyśleć trzeźwo, nawet „na oko” przekonujących wniosków.
Zagadka: 15 – 18-miesięcznym dzieciom sprytni naukowcy, a dokładnie znana na całym świecie badaczka małych dzieci Alison Gopnik, profesor psychologii Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, autorka książki “Naukowiec w kołysce,” wraz ze swą studentką, Betty Rapacholi podały dzieciom dwie miseczki z jedzeniem. Na jednej miseczce były surowe brokuły, a na drugiej krakersy w kształcie złotych rybek. Dzieci oczywiście wybierały krakersy. Ale Betty próbowała po trochę jedzenia z każdej miseczki i zachowywała się, jakby jej ono smakowało lub nie. W połowie przypadków zachowywała się, jakby lubiła krakersy, a nie lubiła brokułów, tak jak dzieci. Ale w połowie przypadków jadła trochę brokułów, udając, że jej smakują. Wyrażała to tak: „Mmmmm, brokuły. Spróbowałam brokułów. Mmmmm.” Następnie brała krakersy, mówiąc: „Ble! Krakersy. Spróbowałam krakersów. Ble!” Zachowywała się więc przeciwnie do tego, czego chciały dzieci. Potem wyciągała rękę i mówiła: „Możesz mi dać coś do jedzenia?”
Jak myślicie? Co dawały jej dzieci: to, co ona lubi, czy to, co one lubią? Okazało się, że 18-miesięczne maluchy dawały jej krakersy, gdy okazywała, że lubią krakersy i brokuły, gdy okazywała, że lubi brokuły. Z kolei 15-miesięczne „berbecie” patrzyły na nią długo, gdy zachowywała się, jakby lubiła brokuły, jakby nie mogły tego pojąć. Po czym dawały jej krakersy. Bo uważały, że skoro one lubią krakersy, to każdy lubi krakersy.
Jaki stąd wniosek? Dzieci 18-miesięczne odkryły już głęboką prawdę o naturze ludzkiej: nie każdy chce tego samego. I ta zmiana w sposobie myślenia zaszła w ciągu zaledwie trzech miesięcy! Ponadto, zobaczcie, te 18-miesięczne “maluchy” ewidentnie myślą już o tym, jak zadowolić innych i dać im, to, czego chcą. Jak widać, psychika małych dzieci jest złożona. Badań dowodzących tego, że dzieci wiedzą i uczą się o wiele więcej, niż nam się wydaje są całe setki.
Po co są dzieci? Z naukowego punktu widzenia, istnieją one po to, żeby się uczyć, czyli badać, testować i odkrywać rzeczywistość. “A po co im tyle tej nauki?”, możemy zapytać dalej. Żeby mogły dać sobie radę jako samodzielne jednostki w złożonym świecie. Aby weszły na ścieżkę realizacji swego jednostkowego życiowego potencjału, odkryły swoją „misję” w świecie.
A teraz niezwykle ważne i zarazem niewygodne pytanie z punktu widzenia nas, rodziców. Skoro dzieci są po to, żeby się uczyć i rozwijać, aby w przyszłości móc samodzielnie zafunkcjonować w skomplikowanych realiach współczesności i rozwinąć swój jednostkowy potencjał, to jaki jest cel naszego wychowania? Po co my, rodzice, mamy dzieci? Aby nauczyć je samodzielności. To jest ten nadrzędny cel naszego posiadania dzieci, który wymyka się naszej uwadze, za każdym razem, gdy wyręczamy nasze pociechy i jesteśmy, jak to się mówi ostatnio w języku „parentingowym”: helikopterami latającymi nad dziećmi (helicopter parenting). Jest to zresztą temat na osobny wpis. Roztaczając parasol ochronny, ograniczamy dzieci i stajemy na przekór ich naturze, by uczyć się samodzielności. Nasuwa się tu czołowe hasło montessoriańskie, esencja tego, czym powinno być wychowanie, prośba dziecka skierowana do dorosłego: „POMÓŻ MI ZROBIĆ TO SAMODZIELNIE.”
Skoro dzieci są po to, żeby uczyć się i rozwijać, to muszą mieć silne mechanizmy uczenia się. Rzeczywiście, potwierdzają naukowcy, „mózg dziecka wydaje się największym uczącym się komputerem na świecie.” Na podstawie licznych eksperymentów neuronaukowcy udowodnili, że to, co my nazywamy „zabawą” dziecka to tak naprawdę skomplikowany proces kognitywny, w którym dzieci poprzez doświadczenia zdobywają wiedzę o rzeczywistości, dochodzą poprzez konkretne doznania (np. gdy na łopatce mam większą ilość piasku, jest ona cięższa niż gdy jest go mniej) do kategorii złożonych, abstrakcyjnych typu: lekki, ciężki, lżejszy niż, cięższy niż, itp. Polecam dwa moje wpisy na ten temat: https://czasnamontessori.pl/o-tym-ze-nawet-najbardziej-inteligentny-i-troskliwy-rodzic-nie-rozumie-swojego-dziecka-i-jak-temu-zaradzic-na-przykladzie-wsypywania-piasku-do-wiaderka oraz https://czasnamontessori.pl/historia-dziewczynki-z-cylindrami-polaryzacja-uwagiflow-cz-iii
Każda zabawa to rodzaj badawczego programu eksperymentalnego. Umysł dziecka zachowuje się dokładnie tak jak umysł naukowca. Obserwuje ono konkretne doświadczenie, stawia hipotezę, poddaje ją krytycznemu, obiektywnemu osądowi, odrzuca ją, ulepsza ją, znowu eksperymentuje, itp. Nie wierzycie? Zobaczcie 4-latka formułującego aż pięć hipotez w ciągu 2 minut na temat urządzenia zwanego Blicket Detector (link poniżej, minuty 12:17 – 14:30. Naprawdę warto obejrzeć!!!). Zobaczcie, jak bardzo ten chłopiec jest zaintrygowany dojściem do rozwiązania i otrzymaniem odpowiedzi na postawione pytanie. Zwróćcie uwagę na jego dociekliwość, zatroskanie, gdy obalona zostaje jego hipoteza, niedawanie za wygraną i radosną innowacyjność widoczną w stawianiu i testowaniu dalszych hipotez. Autorka eksperymentu odkryła, że jest to typowe dla 4-latków zachowanie oraz że nas, dorosłych rzadko stać na aż taką innowacyjność, czyli plastyczność w myśleniu. Nie chodzi tu o to, kto jest lepszy, a kto gorszy. Funkcjonujemy inaczej ze względu na spełniane przez nas funkcje.
Mózg dziecka i mózg dorosłego funkcjonują w inny sposób.
Alison Gopnik: „My, dorośli, zwracamy na coś uwagę, gdy zdecydujemy, że coś jest ważne lub trafne. Wówczas kora przedczołowa, która jest częścią wykonawczą naszego mózgu, wysyła sygnał, który wyłącza aktywność dużej części naszego mózgu i sprawia, że jego mała część staje się bardziej plastyczna, przygotowana do uczenia się. Nasza uwaga jest skoncentrowana na cel.” (Pamiętacie dziecko z Pincio z wiaderkiem pełnym piasku, który daje mu niania, i które to wiaderko dziecko oprotestowuje, gdyż jemu nie chodzi o cel, a o proces, o wewnętrzny trening? 🙂 https://czasnamontessori.pl/o-tym-ze-nawet-najbardziej-inteligentny-i-troskliwy-rodzic-nie-rozumie-swojego-dziecka-i-jak-temu-zaradzic-na-przykladzie-wsypywania-piasku-do-wiaderka)
Jeśli popatrzymy na niemowlęta i małe dzieci, widzimy coś innego. One nie ograniczają się do jednej rzeczy. One przyjmują bardzo wiele informacji z wielu źródeł naraz. Gdy zaglądniemy w ich mózgi, widać, że zalewane są one neurotransmiterami, które sprawiają, że umysł jest niezwykle chłonny, absorbujący, plastyczny i nastawiony na naukę. U małych dzieci nie wykształciły się jeszcze struktury hamujące. Dzieci chłoną i przetwarzają rzeczywistość w całości. Stąd ich plastyczność w myśleniu i innowacyjność. Małe dzieci są jak naukowcy. Mają ten sam rodzaj umysłowości.
Jak to jest mieć taki absorbujący wszystko umysł?
Alison Gopnik: „to tak, jakbyśmy my, dorośli zakochali się w kimś nowym lub znaleźli się w nowym mieście po raz pierwszy, albo w jakiejś całkiem nowej dla nas sytuacji. Wówczas nasza swiadomość nie kurczy się, a ulega rozszerzeniu. I te trzy dni w Paryżu wydają się bardziej pełne świadomości i doświadczeń niż wszystkie miesiące codziennego funkcjonowania w domu. TO TAK JAK BYĆ ZAKOCHANYM, PO RAZ PIERWSZY W PARYŻU, PO TRZECH PODWÓJNYCH ESPRESSO. To fantastyczny sposób bycia, ale nie ma się co dziwić, że budzisz się z płaczem o trzeciej nad ranem.”
Hm, to może jednak naukowiec…
nigdy nie zastanawiałam się nad tym, ale rzeczywiście jest w tym coś niesamowitego, że dzieci tak szybko się rozwijają 🙂
Anno, mam pewien osobisty dylemat. Od 3 miesięcy mój niespełna 2.5letni syn ma nianię. Mimo naszych sugestii, próśb, a nawet poleceń niania nie pozwala mu na samodzielność. Jest miła, spokojna, aktywna, ale… Ja czuję, że to dla niego złe. Nauczyłam go chęci do próbowania, nalegałam na samodzielność, której od się teraz sam domaga. Niania nie daje mu nawet szansy. Nawet kulki z ciastoliny zrobi za niego.
I dlatego chciałabym zapytać, czy Twoim zdaniem te 3-4godziny dziennie z nianią zrobią mu krzywdę? Czy nasze-rodziców podejście będzie dla dziecka ważniejsze? Jaka jest rola niani w kształtowaniu się psychiki dziecka?
Podobnie, jak tu przytoczyłaś – syn zdaje się rozumieć, czego się od niego chce. Niania chce, żeby był grzeczny…