Okres dzieciństwa i proces wychowania pełen jest zakazów ze słowem NIE w roli głównej i nakazów, w których dominuje tryb rozkazujący: “nie bierz do buzi,” “nie wspinaj się, bo spadniesz,” “przestań się bawić, idź się uczyć,” “odłóż komputer, nie graj tyle,” itp. Czy zauważyliście, że dzieci są w sumie nieczułe na ten rodzaj komunikacji? Że jest on mało skuteczny? Pytanie: dlaczego? Czy nasze dzieci są krnąbrne, oporne, “nie lubią słuchać” rodziców, czy może jest to kwestia naszego sposobu komunikacji z nimi i naszego postrzegania ich jako kogoś, kogo czujemy się w obowiązku poddać wychowawczej tresurze. Ja skłaniam się ku tej drugiej opcji. Maria Montessori zawsze podkreślała, że dziecko to mały CZŁOWIEK. Nasz niezastąpiony Janusz Korczak mówił to samo. No to jeśli dziecko jest człowiekiem, takim samym jak każdy z nas, tyle że małym, to logiczne jest pytanie: gdy my, dorośli poddani jesteśmy głównie zakazom i nakazom, to jak się z tym czujemy? Ja nie najlepiej, choć młodzieńczy bunt już dawno mam za sobą i nie mam problemu z dostosowaniem się do zewnętrznych wymagań. Ale środowisko, w których panuje “to zrób, tego nie rób” nie jest środowiskiem, które sprzyja bliskości, rozwojowi, otwartości, RELACJI, nie mówiąc o kreatywności. Tymczasem często właśnie takie środowisko stwarzamy naszym dzieciom. Oczywiście, w dobrej wierze. Czujemy instynktownie, że mały człowiek potrzebuje pewnych ram i limitów. Potrzebuje określonego porządku i harmonii, zwłaszcza w okresach intensywnego wzrostu i rozwoju, gdy tyle zmian w nim zachodzi. Według Montessori porządek na zewnątrz pomaga w osiągnięciu porządku wewnętrznego. Nasz instynkt nas zatem nie zawodzi. Dzieci faktycznie potrzebują ograniczeń. Bez nich czują się niepewne i brak im poczucia bezpieczeństwa i stabilności. Są jak statek na wzburzonym morzu, niepewny swego kierunku, którego kapitan na próżno wypatruje światła latarni morskiej. To my jesteśmy dla nich tą latarnią.
Skoro ramy i ograniczenia są dziecku potrzebne, a nasze sposoby wdrażania ich w większości przypadków zawodzą, to jedyny wniosek z tego jest taki, że zawodzą nas nasze utarte, “z pokolenia na pokolenie” przechodzące sposoby komunikacji i towarzyszące im często przekonanie, że “ja też tak zostałam wychowana i żyję.” Jest to tzw. przekonanie “niewspierające,” czyli blokujące rozwój. Przypominam sobie, ile setek tysięcy razy zwracałam się do moich dzieci: “Proszę, nie przerywaj. Teraz rozmawiam” i “jak grochem o ścianę.” Dziś rozumiem, że problem leżał po mojej stronie, a nie po stronie moich dzieci.
Zamień “nie” na “tak.” Zastąp komunikat negatywny pozytywnym. Na szczęście istnieje bardzo prosty sposób na to, by wprowadzić zmianę. Ta magiczna formuła naprawdę zdziała cuda. Nie od razu, ale z czasem cała rodzina odczuje jej dobroczynne działanie. Trzeba zamienić “nie” na “tak,” i tresowanie dziecka zastąpić prawdziwą, autentyczną relacją. Autentyczną, czyli nie usłaną różami i polukrowaną, a żywą, pulsującą wszystkimi emocjami. Wyobraźmy sobie, że rozmawiamy z mężem/partnerem/koleżanką na jakiś ważny temat. Podchodzi do nas nasze dwuletnie dziecko i domaga się naszej uwagi, przerywając nam rozmowę. Zamiast “nie przeszkadzaj/nie przerywaj nam, proszę” zwróćmy się do niego np. tak: “Basiu, słyszę Cię. Chcesz mojej uwagi. Kiedy skończę rozmawiać z Tatą, porozmawiam z Tobą. Potrzebuję jeszcze 5 minut.” Zobaczcie, tu nie było NIE! Teraz musimy być konsekwentni! Do bólu! Musimy skończyć za około 5 minut, bo złożyliśmy dziecku obietnicę i ono czeka. Lepiej użyć konkretnego określenia czasu zamiast nieprecyzyjnego “zaraz.” W przypadku starszego dziecka można pokazać mu na zegarze układ wskazówek, by wiedziało, kiedy nastąpi owo “za 5 minut.” Musimy tutaj potraktować dziecko całkowicie poważnie. Nawet jeśli nie ma ono jeszcze wyrobionego pojęcia, ile to jest “5 minut,” postawmy na szczerość i rzetelność w kontakcie z nim. W przyszłości odpłaci nam tym samym. Dziecko jest świetnym obserwatorem.
W taki oto sposób zastąpiliśmy nasze protekcjonalne “nie przeszkadzaj teraz,” zapewnieniem, że dostrzegliśmy potrzebę dziecka i że chcemy wyjść jej naprzeciw, ale w stosownym czasie. Dziecko dowiaduje się, że jest dla nas ważne, jego potrzeby też, ale że nie istnieje w izolacji od świata i innych ludzi, którzy również mają swoje potrzeby. Możemy postąpić podobnie z dzieckiem, które np. po nas skacze. Jeżeli nam to przeszkadza, zamiast powiedzieć “nie skacz po mnie,” możemy powiedzieć: “chcę/chciałabym, żebyś siedziała spokojnie na moich kolanach.” Zobaczcie, rodzic komunikuje tu swoją potrzebę. Jest przykładem dla dziecka, które w tej konkretnej sytuacji uczy się, jak zaznaczać swoje granice i być asertywnym. Jest to bardzo cenna i rzadka umiejętność. Asertywny rodzic = asertywne dziecko. Ono też będzie chciało zaznaczać swoje granice. Będzie miało swoje zdanie, będzie miało odwagę i umiejętność, by je kulturalnie zakomunikować i “nie da sobie w kaszę dmuchać.” Dziecięce ucho zamyka się, gdy słyszy ciągle “nie rób, nie popychaj, nie …., nie …., nie …” i otwiera się, słysząc prawdziwy, żywy, pozytywny komunikat, wypowiedziany w duchu RELACJI (“nie chcę, żebyś… bo …). Dlatego partykułę NIE zarezerwujmy sobie na sytuacje nagłe, w których stawką jest bezpieczeństwo i zacznijmy od dziś główkować, jak zamienić NIE na TAK i budować żywą relację z naszymi dziećmi. Wszystkim nam życzę powodzenia na tej wyboistej, ale i pięknej drodze.
Jest nawet lepiej: ludzki mózg ignoruje NIE. Prosty przykład: nie myśl o różkwym słoniu. To dlatego mówi się tyle o pozytywnym formowaniu swoich celów, i zamiast “nie chcę być gruba” nasz mózg słyszy “chcę być gruba” i tyle z naszych diet. 🙂
Dokładnie tak! Pozdrawiam.